Wyprawa Skuterowa – Chorwacja 2004 cz.6

Edytor:Artix

[Część 1][Część 2][Część 3][Część 4][Część 5][Część 6] [Część 7][Część 8]

Dzień 11. RobB opanowany szałem zwiedzania Parków Narodowych, ku wielkiej uciesze Biga, który na słowo Park Narodowy dostaje alergii, postanowił wyciągnąć też i CittO. Ów Park o nazwie Krka, jest to taka miniatura Plitwickich Jezior, z kanionami i wodospadami, zaletą tego Parku jest to że można się tam kąpać, wadą, że chętnych na takie kąpiele jest tysiące ludzi. Dzięki temu możemy na łonie natury poczuć się jak w zatłoczonym autobusie w godzinach szczytu. Co prawda Skradinski Buk, największy wodospad może nacieszyć oczy, co jest miłym relaksem dla ściśniętego ciała.

Bogumiłek ponownie wyruszył w drogę zmierzając na wyspę Krk i tym razem już bez większych przygód do niej dotarł.

Artix kontaktując się z pozostałą częścią grupy, umówił się w Zadarze, odkąd mieliśmy już wspólnie z wyjątkiem Bogumiłka podróżować. Kiedy po długich oczekiwaniach ponownie grupa połączyła swoje siły wspólnie wyruszyliśmy w kierunku Krk, gdzie Bogumiłek znalazł dla nas camping. Zadar, oznacza wiatr, jak się potem okazało, nazwa tego miasta nie jest nadana na wyrost. W Zadarze, ponownie zabrakło łączności PMR i niespodziewanie, dopiero co połączona grupa znowu uległa podziałowi, choć akurat ten podział wydawał się krótkotrwały. Big i Artix jako pierwsi wjechali na autostradę prowadzącą z Zadaru na północ, za nimi RobB i CittO podążali w znacznej odległości. Jak się potem okazało na tyle znacznej, żebyśmy nocowali w dwóch różnych miejscach. Wjeżdżając na autostradę początkowo była to droga jakich wiele, ot zwyczajna autostrada. Po jakimś czasie zaczęły się pojawiać znaki, „uwaga na boczny wiatr” i ograniczeniem prędkości. Przy bocznym wietrze dochodzącym do 100 km/h Majesty, załadowana dwoma osobami, objuczona bocznymi sakwami zaczęła tańczyć po pasie, potrzebując całej jego szerokości, miotając się od linii do linii pasa, T-max ciągle jednak zachowywał się stabilnie jadąc wybranym torem jazdy. Ku naszemu zdziwieniu, wiatr zaczynał się coraz bardziej wzmagać, a ograniczenia prędkości coraz bardziej się zwiększały, tak mniej więcej o 20 km/h. Przy ograniczeniu do 60 km/h zaczęło być już ciężko. W oddali było widać jakiś most, przed którym pojawiło się ograniczenie do 40 km/h, a przed wjazdem na niego sznur ciężarówek ustawionych na poboczu. To już mocno dało nam do myślenia, tym bardziej, że rękaw pokazujący siłę wiatru, stał poziomo, nie drgając nawet na milimetr. Pierwsza myśl padła, „co za debil ustawił plastikowy rękaw na sztywno”. Odruchowo zwolniliśmy do 40 km/h. Wjeżdżając z tą prędkością na most zaczęła się „zabawa”. Artix który jechał jako pierwszy momentalnie przeleciał cały pas, zatrzymując się parę centymetrów od betonowej bariery, resztką sił udało się utrzymać skuter. Bigu podobnie, przeleciał cały pas. Gośka, plecaczek Artixa, nie wiem czy ze strachu, czy siłą wiatru zleciała ze skutera. Mocując się z wiatrem i próbując utrzymać skutery żeby nie upadły z przerażeniem w oczach patrzyliśmy na dystans 100 metrów, który musieliśmy pokonać. Po 10 minutach powoli zaczęliśmy słabnąć. Coś trzeba było wymyślić, bo noc zbliżała się szybkimi krokami. Szyba w T-maxie która normalnie, nawet przy 160 km/h nie wydaje żadnego dźwięku, zaczęła trzeszczeć nie miłosiernie. Artixowi w kasku wiatr co chwilę podnosił delikatnie szybkę. W mijającej nas ciężarówce jadącej może 5 km/h, co chwilę lekko unosił się tył. Big jako pierwszy zauważył, że z chwilą kiedy jakieś auto nas mija można parę metrów jak za wiatrochronem przejechać do przodu. Pomału żabimi skokami, T-max z dużym trudem i wysokimi obrotami powoli zaczął przesuwać się do przodu. Kiedy Big, wreszcie przejechał wiadukt, nie miał nawet szans postawić na centralnej nóżce T-maxa i wrócić do Artixa. Choć w sumie nie co dzień ogląda się latające T-maxy. Artix tym samym sposobem co wcześniej Bigu, odkręcając manetkę do oporu, powoli, chowając się za autami dał radę przejechać. Byliśmy wykończeni tym 100 metrowym odcinkiem. Pierwszym zjazdem z autostrady, jadąc 20 km/h i mając wystawione nogi uciekliśmy z tego feralnego miejsca. Kiedy my już kończyliśmy naszą przygodę z wiatrem, swoją rozpoczęli RobB i CittO. Tym razem nie obyło się bez strat. Wiatr rzucił RobB’em o betonową barierę. Gdyby nie jego boczny kufer na który poszło całe uderzenie, T-max ucierpiał by bardzo. Na szczęście skończyło się drobnych rysach i wielkim strachu. Betonowa bariera, miała wysokości około 60 cm więc, nie trzeba było wielkiego pecha, żeby zlecieć w dół 100 metrowego wiaduktu i lotem koszącym podziwiać wspaniałe cuda natury. Po stoczeniu podobnej walki i życzliwości kierowców ciężarówek, stojących przed wiaduktem, udało się pokonać „ciemne siły Mordoru” starające się zatrzymać naszą drużynę. Niestety, dzięki nie porozumieniu CittO pognał dalej, nie zjeżdżając pierwszym zjazdem z autostrady, RobB, którego zdrowy rozsądek nie pozwalał na zostawienie CittO pojechał dalej za nim. W konsekwencji mieli do przejechania tunel w którym wiało podobnie co na wiadukcie. I znowu zdrowy rozsądek RobB’a kazał im wjechać na stacje benzynową i tam przeczekać „letni wiaterek”, gdyż dalsza jazda była na tyle nie bezpieczna, że aż głupio by było ryzykować. Noc na stacji benzynowej to w sumie też przygoda. Siła wiatru była chyba nawet jak na to miejsce mało spotykana, skoro na stacji benzynowej, która w sumie była zbudowana i przystosowana do takiej pogody, odleciał sobie w sina dal kawałek dachu, zostawiając po sobie piękną dziurę, przez którą można było sobie podziwiać letnie chorwackie niebo. Kiedy RobB i CittO układali się do snu na stacji benzynowej w swoich śpiworach, Bigu i Artix podziwiali w Starigradzie z werandy knajpy, siłę hulającego wiatru, popijając piwem i zagryzając kalmarami. Po skończonym ucztowaniu udali się do swoich zacisznych pokoi w wynajętej kwaterze. Ten dzień był pełen wrażeń.

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Dr.big zobaczył gołą babę!!! starówka Sibenik
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Karlobag Park narodowy Krk
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Park narodowy Krk II Spotkanie w zadarze
Kliknij żeby powiększyć
Latający dach na stacji za Zadarem.

Dzień 12

Wiatr na szczęście się zmniejszył i wszyscy mogli ruszyć dalej. Choć w tunelu nadal wiało nie miłosiernie przy pomocy ciężarówki i chęci dobrych ludzi udało się opuścić stację benzynową, pakując skutery RobB’a i CittO na pakę. Bez większych przygód ponownie spotkaliśmy się wszyscy w Senj, no prawie wszyscy, bo Bogumiłek już 2 dzień wygrzewał kości na skałach Punat na wyspie Krk. Big przypomniał sobie, że czas zrobić przegląd T-maxa i pognał swoim dostojnym tempem w okolicach 140 km/h w kierunku Rijeki. Reszta grupy jechała spokojnie do Punat na Krk. Kiedy wjeżdżaliśmy na most łączący wyspę z lądem wszyscy jakoś odruchowo mocniej złapali kierownice. Od przygody za Zadarem jakoś inaczej zaczęliśmy patrzeć na znaki „uwaga boczny wiatr”. Tym razem rękaw pokazujący siłę wiatru nie miał nawet ochoty powiewać. Co nie ukrywam uradowało wszystkich. W Punat czekał na nas Bogumiłek. Przysiadając się na załadowanego już i tak T-maxa RobB’a dobił jego zawieszenie do końca. Ech T-max sportowy skuter, teraz pochylając się na winklu o 5 cm był już w stanie szorować centralnym podnóżkiem. RobB, znalazł kwaterę, my camping. Wszyscy byli zadowoleni. Za jakiś czas dojechał do nas Big. Wieczorem rekonesans miasta, a raczej przegląd knajp. Ot typowy dzień motocyklisty, którego zwieńczenie dnia równa się dobrej imprezie.

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Majesty Express
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć