Edytor:Mariusz Burgi
Złota Polska Jesień 2005… czyli wyjazd Burgmanii w Bieszczady.
Pomysł wyjazdu w Bieszczady zrodził się dość dawno, bo o ile pamięć mam już słabą to pewne hasła przyswajam szybko i trwale… Było to na I- wszym zlocie Burgmanii w czerwcu 2005.
Nie było wtedy jeszcze dokładnie wiadome, kto i jak się tym zajmie, ale z pomocą przyszedł nam kolega Szpak, który rzucając hasło na naszym forum na początku września postawił wszystkich zapaleńców maxi w stan gotowości… W dniach 21- 23 października miał się odbyć spęd Burgmaniaków w Bieszczadach o kryptonimie „Złota Polska Jesień 2005”. Wyjazd połączył w głównej mierze naszą brać skuterową z Warszawy z ekipą Trójmiejską, ale może zacznijmy od początku jak to wszystko wyglądało patrząc przez moje źrenice…
W piątek o godzinie 9. 00 przyjeżdża do mnie Dr. Big na dopiero, co odebranej, testowej Vespie GT 200, na której miał pokonać ok. 1200 km podczas wyjazdu w Bieszczady. Nie było by w tym nic dziwnego i nieprzewidywalnego gdyby nie fakt, że dostarczona nam do testów sztuka nie chciała jechać szybciej niż 80- 85 km/ h a przy podjazdach pod wzniesienia prędkość ta zmniejszała się drastycznie do 60- 70 km/h… No cóż wyszliśmy z założenia, ze jakoś damy radę i że jest szansa, że silnik 200 ccm. Vespy rozkręci się na trasie. Niestety pierwsze kilometry w trasie, które pokonaliśmy do restauracji „Zajazd u Mikulskich”, gdzie ekipa warszawska miała punkt zbiórki, rozwiała nasze nadzieje a nawet powiało grozą… Vespa na prostej jechała jakby chciała a nie mogła a start spod świateł przypominał start zablokowanej 50- tki.
Po krótkiej naradzie podjąłem decyzje… Wracamy do Warszawy po inny maxi- skuter, ponieważ dalsza jazda może być mało realna a wręcz ryzykowna. O godzinie 10. 30 z Zajazdu u Mikulskich rozjeżdżamy się w dwóch kierunkach. Maximus, Spinka, Shrek, Fiona, Dacja, Szuwarek, Kasia i Ciochin ruszają w kierunku Lublina a dokładniej mówiąc do LCM Sokół a ja z Bigiem wracam do Warszawy celem podmianki Vespy na coś żwawszego i bardziej sprawnego. Około godziny 11. 30 wracamy z powrotem na wylotówkę dwoma pojazdami testowymi, czyli czarnym Burgmanem 650 K5 i… wiśniowym Piaggio Beverly 200.
Kiedy my pędzimy trasą Lubelską , „kręcąc” silnik Piaggio do wartości maksymalnych, utrzymując stałą prędkość min. 120 km/ h, pozostała część ekipy popija już herbatkę u Qwakiego cierpliwie czekając na nas.
Po przyjeździe do Lublina także i my zaliczamy małą herbatkę połączoną z oprowadzeniem i prezentacją salonu Qwakiego, w którym odbywa się właśnie poważna przebudowa.
Czas płynie nieubłaganie a my mamy z Lublina do Woli Michowej jeszcze ponad 300 km, więc żegnamy się z Qwakim i zaraz po zatankowaniu się lecimy w stronę Przemyśla, gdzie na wjeździe do miasta ma czekać na nas Szpak.
O godzinie 17- stej dobijamy do tablicy z napisem Przemyśl i po krótkim przywitaniu się kontynuujemy w powiększonym składzie dalszą podróż. Im dalej od Przemyśla tym widoki są ładniejsze a drogi bardziej kręte, jednak nie dane jest nam się cieszyć tymi widokami zbyt długo, ponieważ właśnie zapada zmrok a temperatura zauważalnie obniża się.
Po przyjeździe do Sanoka Szpak sugeruje nam, że dobrze by było zatankować się, ponieważ realnym jest, że do końca wyprawy mogą być problemy ze stacjami benzynowymi. Ja w międzyczasie wykonuję telefon do Plebana, który informuje nas, że ekipa 3M spożywa właśnie posiłek w Rzeszowie i że za moment ruszają w dalszą drogę.
Podczas tankowania podjeżdża do nas patrol policji, który zaciekawiony nietypowymi turystami interesuje się szczegółami i celem naszej wycieczki. Kilka wykonanych fotek ze stróżami prawa i znów jesteśmy na okolicznych, już Bieszczadzkich i wyjątkowo krętych asfaltach.
Niestety końcówkę podróży, w okolicach miejscowości Komańcza zmuszeni jesteśmy odbywać w deszczu i przy dość silnym wietrze… Momentami jazda staje się delikatnym hardcorem a dodatkowo temperatura spada do 7 stopni… jednak, kto by się przejmował takimi detalami? W końcu wiemy, że już za chwilę naszym oczom ukaże się stół zastawiony grilowanymi przysmakami z delikatnym dodatkiem dań na bazie płynów wysokoprocentowych. O godzinie 19- stej docieramy na miejsce do Woli Michowej, gdzie witają nas pierwsi przybyli… Magda z Mareczkiem i Zibi.
Kiedy my zaczynamy się rozlokowywać w pokojach pod Latarnię Wagabundy podjeżdża, ku naszemu zaskoczeniu Kefir, który nikogo nie informując chciał nam zrobić niespodziankę. Zsiadając ze swojego parcha krzyczy: „Wy tyfusy… nie można się przed Wami nigdzie ukryć… prawie 500 km jechałem, żeby Was tu spotkać ?!”
Po długim rozgrzewającym prysznicu można było kierować się w stronę gastronomicznej części Latarni Wagabundy i ….. no właśnie- teraz już wiemy, po co jechaliśmy tyle kilometrów! Kominek, bieszczadzkie jadło, płyny przeróżnej maści a do tego doborowe towarzystwo. Czy można chcieć czegoś więcej?
Tuż po chwili na miejscu meldują się Trójmiejscy uczestnicy biesiady w osobach: Pleban z Kasią, Pidżam z Mirką oraz Jacek. Bardzo szybko wszyscy razem zaczynamy szeroko pojętą integrację, kiedy do Woli Michowej docierają ostatni biesiadnicy, Artix i Kris… Teraz w pełnym składzie można łapać wiatr w żagle lub, jak kto woli- procenty w organizm. Nie byłbym sobą gdybym nie zacytował najczęściej słyszanych okrzyków podczas podnoszenia kieliszków: „Zwilżmy usta”, „Kto nie pije ten h…”, „nie spotkaliśmy się tu dla przyjemności” czy zupełnie standardowych „Na zdrowie”. Zabawy przy piosenkach i wielu zabawnych sytuacji nie sposób opisać w mojej skromnej relacji… Po prostu trzeba to przeżyć! Napiszę tylko, że dla niektórych impreza skończyła się nad ranem a najtwardszym baletmistrzem okazał się (nie wiedzieć czemu? Przecież miał się cerować?) Pidżam… jego okrzyki słyszano nawet o 5- ej nad ranem. Warto wspomnieć w tym miejscu o bardzo sympatycznej niespodziance, jaka dotarła do nas w Bieszczady… Mam tu na myśli nalewkę, jaką podesłał dla nas kolega Drogowiec. Wielkie dzięki.. była smakowita. Czekamy na recepturę!
Poranek był, jak to zwykle bywa, mało przyjemny… albo inaczej- mało przyjemny dla niektórych, bo moje uszy o poranku usłyszały szczęśliwego Pidżama, który nie wykazywał oznak zmęczenia materiału… Cyborg czy jak?
Ciąg dalszy – strona 2.