Wycieczka do Saksonii na dwóch Hondach SW-T 400

Edytor:ArtCho

Nie spodziewałem się, że kierowcy saksońscy jeżdżą tak agresywnie. Wprawdzie daleko im do naszych, ale nie jest tam tak spokojnie jak na „naszym niemieckim Podlasiu”, czyli Meklenkburgii… ale od początku: plan był taki, żeby pojeździć sobie po pięknych krajobrazowo drogach okolic Drezna i Zwickau. A jak Drezno i Zwickau, to obowiązkowo historia motoryzacji. I tak oto wybrałem się z Melmaciem na czterodniową wycieczkę marzeń.

 

Dzień pierwszy

Miał to być przelot ze Szczecina do Drezna – 350 km i nuda na niemieckich autostradach. Okazało się, że nawet nie przekraczając zbyt często 120 km/h i jedząc bratwurst na stacji benzynowej po drodze, udało nam się dojechać w okolice Drezna przed czasem. Sporo przed czasem. Odwiedziliśmy więc po drodze zamek Moritzburg. Jako, że i po odwiedzeniu zamku nadal byliśmy sporo przed czasem, uznaliśmy ze dobrze będzie pojeździć sobie po Dreźnie. Krótko przed 17.00, na którą to mieliśmy zarezerwowaną wizytę w Gläserne Manufaktur, czyli szklanej manufakturze Volkswagena, dotarliśmy pod imponująca szklaną budowlą. I tu pierwsze, nazwijmy to, zaskoczenie: na parking można wjechać motocyklem niejako obok szlabanu. Wyjechać tez. Upewniliśmy się – tak, można tak zrobić. Ten motyw pojawiał się podczas całego naszego wyjazdu – darmowe parkingi dla motocykli.

Fabryka robi wrażenie – zbudowana w środku miasta ani go nie zanieczyszcza, ani nie powoduje kłopotów komunikacyjnych. Podzespoły dowożone są z usytuowanego za miastem punktu przeładowczego własnymi tramwajami towarowymi, z wykorzystaniem normalnego torowiska miejskiego. Produkuje się tu głownie VW Phaetony i robi się to ręcznie – stad nazwa „manufaktura”. Czystość powalająca – jakoś brakowało nam pana Mietka w bereciku z antenką, ubabranego smarami po pachy. 

Z manufaktury udaliśmy się do hotelu. Okazało się, ze otrzymaliśmy „upgrade” pokoju i po otwarciu drzwi naszym oczom okazał się dwupokojowy apartament. Było jednak jedno „ale” – duże małżeńskie łóżko. Chciałoby się powiedzieć za klasykiem: „Dwa mężczyzny w jednym łóżku krucabomba. Musiałem zawiadomić policję”. My postanowiliśmy jednak nikogo nie zawiadamiać i pobożnie podzieliliśmy łóżko na dwie części. Wieczorem zjedliśmy typowy niemiecki kebab, wypiliśmy po piwku i ustaliliśmy zgrubny kierunek podróży w dniu następnym.

Dzień drugi

Niestety po drodze do Pirny był Louis Gigastore, gdzie bez większego wysiłku spędziliśmy 2 godziny. Do Pirny dojechaliśmy akurat w dobrym momencie na kawę i ciacho, co wykorzystaliśmy z wielka przyjemnością. Kilka zdjęć i jedziemy dalej. Postawiliśmy na tzw. planowanie dynamiczne, a więc ustalony zgrubny kierunek, a jeśli po drodze znaleźliśmy coś ciekawego, bądź niechcący zboczyliśmy z głównej drogi, w ogóle się tym nie przejmowaliśmy i tam jechaliśmy. Tak więc z Pirny, wzdłuż Łaby, wąską, malowniczą i gładziutką jak stół drogą, dojechaliśmy do Vogelgesang i Struppen. A tam uznaliśmy, że warto pojechać do Rathen i będzie ono ciekawym miejscem. Nie myliliśmy się: po drodze piękne widoki, niczym w Monument Valley w Arizonie, a dalej Łaba, malownicze domki szachulcowe (czyli z tzw. muru pruskiego), stateczki i wspaniałe skały Die Bastei. Wypatrzyliśmy parowiec, który posiada oryginalny napęd z XIX wieku, nadal pływa i wozi pasażerów miedzy Rathen i Bad Schandau. Z Rathen ruszyliśmy w kierunku twierdzy Königstein, którą po drodze świetnie widać – usytuowana na wzgórzu, a z drugiej strony na skale schodzącej prawie do Łaby. Sama droga prowadząca w to miejsce to poezja – nie licząc drobnego deszczu, który zatrzymał nas na chwilę. Zdecydowaliśmy się minąć dojazd do twierdzy i zjechaliśmy na dół do miasteczka Königstein, aby spojrzeć na twierdzę z dołu. Robi wrażenie! Wróciliśmy do wjazdu do twierdzy – na miejscu wielopoziomowy parking, z oddzielnym miejscem dla motocykli, szlabanem pozwalającym na darmowy wjazd i szafkami na kaski i ubrania. Jako, że nas takie miejsce nie do końca interesowało, ze względu na wystarczającą pojemność naszych kufrów i schowków, pokiwaliśmy jedynie z podziwem głowami – mała rzecz, a cieszy. Zdecydowaliśmy się na wjazd do twierdzy windą i zejście na piechotę – zgodnie z prawami fizyki wydało nam się to łatwiejsze. Widok z twierdzy robi wrażenie – widok przepiękny, zwłaszcza na meandry Łaby. Stąd również zauważyliśmy opisywany wcześniej parowiec, który kursuje między Rathen i Königstein. Sporo ciekawostek dla miłośników militariów. Ja nim do końca nie jestem, choć ciekawie było zobaczyć „żabę” z piosenki powstańczej – zdalnie sterowane miny na gąsienicach. Największe wrażenie zrobił na mnie spichlerz – jak na filmach z epoki „CK dezerterów”. Po zejściu posililiśmy się bockwurstem (czyli parówką) za grosze i w końcu rozpoczęliśmy dalszą podróż. Prawie, bo po przejechaniu kilkunastu kilometrów malowniczą i krętą drogą wzdłuż Łaby, dotarliśmy do Bad Schandau, gdzie nie mogliśmy się powstrzymać przed odwiedzeniem domu mody Lidl. Ciężsi o parę kilogramów napojów i lżejsi o kilka euro ruszyliśmy przed siebie w kierunku Kirnitzschtal – pięknej doliny, przypominającej górskie okolice Karpacza i Szklarskiej Poręby. Ciekawostką jest ponad stuletnia trasa tramwajowa prowadząca do parku w górze doliny. Piękna, kręta droga doprowadziła nas do końca Niemiec. Koniec znajdował się w miejscowości Hinterhermsdorf. Parę fotek, przejazd malowniczymi uliczkami miasteczka i jedziemy dalej. Hertigswalde, Sebnitz, Neustadt – zorientowaliśmy się, że powoli kończy się paliwo. Udało nam się jednak znaleźć stację benzynową. Ostatnie 30 km do Drezna przebiegły szybko – wielką zaletą lata jest to, że na dworze jest jasno do późna. W hotelu zdecydowaliśmy, że droga wzdłuż Łaby jest warta dalszej eksploracji, i że jutro pojedziemy wzdłuż Łaby zgodnie z zasadami wspomnianego wcześniej planowania dynamicznego.

Dzień trzeci

Rano niespiesznie zjedliśmy śniadanko i ruszyliśmy w drogę. Niestety trochę pomyliliśmy drogi – niestety zdaliśmy się na GPS, który pokazał nam najszybszą drogę do punktu B, zamiast wykreślenia fajnej trasy. Kiedy przeszliśmy z powrotem na pomoce analogowe (papierową mapę) wróciliśmy na trasę, którą chcieliśmy jechać. A celem na poranek była Die Bastei. Pirna, Lohmen i dojechaliśmy do parkingu, obok którego zaczynała się droga prowadząca do Bastei, jednakowoż oznaczona okrągłym znakiem z czerwoną obwódką. Ruszyliśmy w stronę szlabanu parkingowego, a tu niespodzianka – pan szlabanowy powiedział, że na rollerach możemy jechać 3 km dalej ową drogą. Okazało się, że jest tam jeszcze jeden parking, oddalony ok. 500 m od atrakcji. Na wjazd na ten drugi parking czekało kilka samochodów, a pan szlabanowy kiwnął nam i pokazał, żeby ominąć kolejkę oczekujących, i że tu możemy wjechać i postawić skutery – obok motocykli. Był to jeden punkt, w którym zapłaciliśmy. W tym przypadku po 1,5 euro.

Die Bastei nas powaliła na kolana. Trudno jest opowiadać o czymś takim – idziesz przez las, za którym nagle wszystko się urywa i dalszy ciąg jest kilkaset metrów niżej. Dookoła wspaniałe majestatyczne skały i… tłum turystów. Przeszliśmy przez prawie wszystkie zakamarki, dostępne półki skalne oraz odwiedziliśmy (za opłatą 1,5 Euro) pozostałości po czymś w rodzaju grodu, który był w tym miejscu przed laty. Coś niesamowitego!

Po około 2 godzinach spacerowania zdecydowaliśmy się pojechać dalej. Znowu malownicze trasy, piękne widoki i zakręty. Przez Hohnsten i agrafki pod górę oraz drogę oznaczoną w przewodniku motocyklowym „Top Kurven” dojechaliśmy do Bad Schandau, miejscowości, w której dzień wcześniej nakupiliśmy napojów. Tym razem był to Penny Markt – oprócz napojów kupiliśmy nieprzemakalne torby rowerowe, które generalnie mają służyć do umieszczenia przy bagażniku naszych rowerów. Jako, że kufry i schowki były pełne (na koniec dnia mieliśmy wylądować w Chemnitz) stwierdziliśmy, że spróbujemy zamontować je na naszych skuterowych stelażach do sakiew bocznych. Okazało się, że był to dobry pomysł. Początkowo obawialiśmy się prędkości (że niby spadną) – wyprzedzając zdarzenia: następnego dnia gnaliśmy po autostradzie 120 i czasem więcej, i nie spadły. 

Tu na moment wrócę do wspomnianego wcześniej przewodnika motocyklowego. W każdej miejscowości jest wyraźnie oznaczony punkt informacyjny, w którym można dostać przewodniki, broszurki i mapy okolic danego miasta, bądź regionu, a także można kupić bardziej profesjonalne mapy, przewodniki, książki opisujące lokalną historię oraz atrakcje, a także pamiątki. W Dreźnie pobraliśmy kilkanaście broszurek, z których jedna – książeczka o 96 stronicach, oprócz reklam zajazdów, moteli, hoteli, zawierała rozdziały poświęcone rowerzystom, piechurom oraz motocyklistom (sic!): Mit Dem Motorrad durch Sächsische Schweiz. Oprócz opisów okolic, znalzła się tam mapka z zaznaczonymi polecanymi trasami (a nawet kierunkiem, w którym warto jechać), stacjami benzynowymi, najlepszymi zakrętami oraz radarami. No cóż…

Ale wróćmy do jazdy: z nowymi nabytkami u boków ruszyliśmy wzdłuż Łaby. Znowu widoki co najmniej piękne. Ani się spostrzegliśmy, kiedy dojechaliśmy do granicy czeskiej – jedziemy dalej: Decin i w końcu Usti nad Łabą. Jakoś nie bardzo chciało się nam chodzić po mieście – w miejscowym Tesco kupiliśmy świeżutkie bułeczki, pęto kiełbasy oraz serek i zjedliśmy to wszystko ze smakiem na parkingu przed hipermarketem. Była prawie 19.00, kiedy ruszyliśmy w dalszą drogę, mając przed sobą jeszcze spory kawałek. Ale planowanie dynamiczne się sprawdziło: dojechaliśmy do miejscowości Krupka, tam rzut oka na zamek, a stamtąd chcieliśmy sprawdzić ulicę biegnącą pod górę. Wydawało się, że zakończy ona miasto i wrócimy do drogi głównej. Kiedy dojechaliśmy do jej końca, zobaczyliśmy, że biegnie dalej – mapa pomogła nam w podjęciu decyzji: kilkanaście kilometrów pod górkę i kilka zakrętów-agrafek: bezcenne. Dalej jechaliśmy wzdłuż płotu – czyli granicy czesko-niemieckiej. Wiem, powtarzam się – widoki piękne. Dojechaliśmy do jeziora retencyjnego Vodni nadrz Flaje. Stamtąd krętymi dróżkami przez Cesky Jiretin do granicy. Dalej spokojnymi drogami dotarliśmy do Pockau i Zchopau. W hotelu pod Chemnitz byliśmy ok. 22.00. Piwko w ogródku hotelowym i… noc przed ostatnim dniem.

Dzień czwarty

Rano, po śniadaniu, bocznymi drogami (a jakże) pojechaliśmy do Zwickau – tu miała się zamknąć pętla motoryzacyjna: muzeum Horcha, czyli prekursora Audi i VW. Nie wspomnę o szafkach na kaski i stroje motocyklowe w muzeum, gdyż byłoby to nudne jak niemieckie autostrady. Obejście muzeum zajęło nam parę interesujących godzin. Największe wrażenie, poza oczywiście masą pięknie zachowanych samochodów, zrobił na mnie gabinet Augusta Horcha i wyeksponowany warsztat wraz z utensyliami sanitarnymi. Świetnie wygląda uliczka z lat 20-tych z ustawionymi samochodami z epoki oraz sklepami, do których można wejść i zobaczyć towary z tamtego okresu. Ciekawa jest część poświęcona Trabantowi, włącznie z „typowym garażem posiadacza Trabanta”.

Z muzeum ruszyliśmy do centrum Zwickau – widać pieniądze płynące na odbudowę: zrekonstruowane kamienice, pięknie odnowione pasaże i place. Szybka kawka z ciachem i jedziemy dalej. Uznaliśmy, że zrobimy szybki skok autostradą do Miśni (Meißen). Przetestowaliśmy kufry z Penny Markt – nie odpadły. Miśnia jest warta poświęcenia większej ilości czasu – my zaledwie liznęliśmy trochę, ale mieliśmy przed sobą ponad 400 km, a już robiło się późno. Założenie było takie, żeby wrócić lokalnymi drogami. Z Miśni pojechaliśmy przez Radeburg i Bernsdorf do Hoyerswerdy. Tam, dzięki Macdonaldowi wzmocniliśmy nasze siły życiowe. 

Ciekawostką jest fakt, że te tereny, to Dolna Łużyca (Niederlausitz). Nazwy miast i różne inne napisy są w języku niemieckim i służyckim (serbšćina), który jest bardzo podobny do polskiego i czeskiego: Niederlausitz (Dolna Łużyca), Hoyerswerda (Wojerecy), Bautzen (Budisin), Lausitzer Straße (Łużycka droga).

Reszta podróży niczym wyjątkowym się nie wyróżniała, może poza tym, że dookoła nas chodziły deszcze i błyskawice, ale my jakoś na nie nie trafialiśmy. W okolicach Fürstenwalde wskoczyliśmy na autostradę nr 12, a stamtąd przez Berliner Ring do domu.

I tak skończyła się moja wyprawa marzeń. Następna pewnie za rok, kiedy będzie cieplej i nadejdzie urlop.

Podsumowanie

Pojazdy: 2 Hondy SW-T400, 2009 i 2011.

Termin: 30 lipca do 2 sierpnia 2012 (4 dni)

Trasa: ok. 1400 km

Noclegi: 2 w Dreźnie i 1 w Chemnitz (za punkty w hotelowych programach lojalnościowych)

Wyżywienie: śniadania w hotelach (w cenie pokoju), pozostałe posiłki w trasie (kebab, kiełbacha, ciacho)

Spalanie: od 3,7 (w trasach spacerowych) do 5,5 (na autostradzie)

Dodatkowe wydatki na osobę: manufaktura VW (5 Eur), muzeum Horcha (5 EUR), gród w Die Bastei (1,5 EUR), parking przy Bastei (1,5 EUR)

ArtCho