Edytor:dr.big
Przemiana z poczwary w motyla, czyli test Piaggio Beverly 200.
Jesienny wyjazd Burgmanii w Bieszczady miał być właściwie sprawdzianem dla Vespy GT 200. Jednak po przejechaniu ponad 150km, okazało się, że Vespa wydana została do testu bez jakiejkolwiek kontroli technicznej i nie nadaje się do dalszej jazdy.
Dzięki temu w teście mógł wziąść udział skuter, który nie był tak właściwie zaplanowany na ten wyjazd, czyli model Beverly 200 z włoskiej stajni Piaggio. Już sama myśl o pokonaniu ponad 1000km w gronie klubowych kolegów na sprzętach dużo większych i optycznie bardziej „poprawnych” była w jakimś stopniu wyzwaniem dla mnie samego.
Musze przyznać, że nie za bardzo podobają mi się skutery na dużych kołach i nigdy nie paliłem się do jazdy na takich wynalazkach. W moim przekonaniu pasują one bardziej na zakupy lub dojazdów do pracy w mieście. Skutera używam głównie do turystyki, no i na początku miałem pewne problemy z pogodzeniem się z faktem, że tym skuterem bede podróżował w najbardziej dziki zakątek Polski. Czemu musiał być to akurat typowy „city scooter” ? Dodatkowo, znając moich poczciwych kolegów, byłem przygotowany na niemałą dozę żartów z ich strony.
Kulisy samego testu były wiec naprawdę nieciekawe, moje nastawienie nie przedstawiało się zbyt entuzjastycznie, a do tego Beverly było najmniejszym pojemnościowo skuterem w grupie!
Na sam początek przyszło mam się sprawdzić z Burgmanem 650K5, który prowadzony przez Mariusza eskortował mnie do Lublina, gdzie mieliśmy się spotkać z resztą grupy bieszczadzkiej.
Wyjazd spod firmy ASO Bołtowicz poprzedzony szybkim pakowaniem: torba „kufrowa” 50 l. pojemności przypięta pająkiem do kanapy, reszta zapełniała schowek pod kanapą. Do schowka pod kierownicą powędrowały zimowe rękawiczki … uff, gotowe.
Ruszamy i juz po pierwszych przejechanych kilometrach spostrzegam, że Beverly lawiruje znakomicie pomiędzy sznurami pojazdów stojących pod światłami. Przyspieszenie też niczego sobie, już nie muszę walczyć, jak w przypadku Vespy, z ruszającymi samochodami. Nawet z tymi o większej mocy.
Przeciskając się pomiędzy samochodami, oswajam się dosyć szybko ze skuterem. Jedynymi znaczącymi zmianami w stosunku do tradycyjnego skutera jest nieco wyższy środek ciężkości, pozycja nóg opartych jedynie na poziomych podnóżkach oraz, ze względu na geometrię, potrzeba „wciskania” Beverly w zakręty, co jednak nie przysparza wielu kłopotów.
Powoli wydostajemy się z miasta na bardziej proste i niezatłoczone drogi, gdzie Piaggio osiąga bez problemów licznikowe 135km/h. Wydaje mi się to wynikiem przeciętnym, bo liczę na fakt przekłamania licznika o dobre 20km/h, jak ma to zazwyczaj miejsce w skuterach o niższej pojemności. Droga do pierwszego tankowania mija dosyć szybko, wyprzedzanie samochodów nie przysparza żadnych problemów, jedynie test na wpadanie w wężykowanie nie wypada przy 120km/h zbyt dobrze. Beverly trzeba po prostu mocno trzymać „za rogi” i lepiej nie jeździć z jedną ręką na kierze w żadnym zakresie prędkości.
Przy tankowaniu dzielimy się z Mariuszem pierwszymi uwagami dotyczącymi prędkości maksymalnej oraz przyspieszenia i ogólnie zachowania w zakrętach. Okazuje się, że moje odczytane 135km/h równało się burgmanowym 132km/h czyli realna prędkość wyniosła ok. 126-128km/h ! Oczywiście żałowałem w tym momencie pozostawionego w domu Garmina, którego pomiar mógł być uznany za „urzędowy”. Po zatankowaniu pod korek, ruszamy w dalszy pościg naszej bieszczadzkiej grupy, która w międzyczasie osiągnęła już Lublin i popijała ciepłą herbatkę u Qwakiego. Pościg to w końcu pościg, już wcześniej nie oszczędzałem gazu, ale teraz idzie o pierwszy pomiar spalania przy jeździe na maxa.
W ekspresowym tempie dojeżdżamy do Lublina, zbieramy grupę i lecimy dalej na Przemyśl.
W grupie pada parę żartobliwych uwag w stronę moją i skutera, ale nic niemiłego, po prostu zwyczajne przycinki wśród dobrych znajomych. Ustalamy też, że jako najsłabszy pojemnościowo, będę miał zaszczyt prowadzić grupę w myśl zasady: „Najwolniejszy jedzie pierwszy” W międzyczasie postój na tankowanie, zużycie wynosi dokładnie 4,9 l/100km, co przy jeździe na maksa, jest wartością jak najbardziej do przyjęcia.
Ruszamy w drogę do Przemyśla, a ja w duchu już sie cieszę, że powoli kończą się proste jak drut drogi, dające przewagę jedynie mocniejszym skuterom.
Droga zaczyna robić się ciekawa, a ja w lusterku obserwuję, jak większość grupy odpada po każdej kombinacji zakrętów, dochodząc mnie jedynie na prostej. Nie mówię tu oczywiście o AN650, ale nawet 400-ki zostają czasami w tyle. Dają o sobie znać duże, 16 calowe koła, które na niezbyt gładkich drogach lepiej filtrują dziury, nie powodując nieprzyjemnych sytuacji w trakcie pokonywania zakrętów.
Droga jest bardzo przyjemna, a przy następnym tankowaniu(4,1 l/100km), musze się nasłuchać tekstów o wariackim prowadzeniu grupy! Udaje mi się jakoś wybronić i dalej mogę prowadzić Burgmanie w kierunku Przemyśla.
Przed Przemyślem dają o sobie znać 4 litery, ale przejechaliśmy już przecież pół Polski. Kanapa jest lekko za twarda, ale poza tym oferuje wysoki komfort podróży. Ma nawet malutkie oparcie, które jednak odciąża kręgosłup i pozwala od razu wygodnie zająć miejsce za kierownicą Piaggio. Wysokość siedziska jest dosyć duża, wyższa nawet od Burgmana. Dla osób niższych pozostaje podpieranie się czubkami butów, co jednak funkcjonuje, jak mieliśmy się okazję przekonać podczas prób przymierzania się innych osób do skutera.
Od Przemyśla droga zaczyna się robić kręta i odrywam się od grupy, chcąc pojechać „po winkielkach” swoim tempem, a przy okazji przetestować skuter na krętych i zaskakująco dobrych górskich drogach. Po pierwszych serpentynach jestem mile zaskoczony, skuter trzeba co prawda siłą „wtłaczać” w zakręt, ale pokonanie nawet 180° patelni nie sprawia kłopotu. No może poza lewymi zakrętami, gdzie zaczyna obcierać boczna podstawka, jednak nie jest to nic groźnego dla normalnego użytkownika.
Skuter jest przewidywalny, hamulce zaskakująco dobre, jednie przy temperaturze rzędu 7-8°C widocznej na wyświetlaczu w kierownicy, opony zaczynają się lekko ślizgać. Ale to chyba normalne, przy takich temperaturach jeździmy na zimówkach nawet samochodem. W tych warunkach zaczyna jeszcze kropić deszcz, także możliwości trakcyjne było można przetestować w ten dzień od niecałych 20°C na suchym, poprzez spadek do 7°C na mokrej nawierzchni. Bez jakichkolwiek niemiłych niespodzianek.
Następny dzień to ponad 200km testu po samych Bieszczadach, od równiusieńkich jak stół zakrętów, poprzez niezliczone górskie serpentyny, kończąc na bezdrożach, które ciężko zidentyfikować na mapie pod postacią drogi.
Beverly okazuje się dostarczać przyjemności z jazdy w każdych warunkach, w enduropodobnym terenie mam na początku lęki, że skuter się rozpadnie. Nic bardziej mylnego, skuter idzie do przodu aż miło. Ze względu na „motocyklowy” sposób siedzenia, można nawet się lekko unieść w siodle, przyjmując wygodną pozycję do przejeżdżania lekkich przeszkód terenowych.
Pokonuję te dziurawe drogi najbardziej komfortowo, Piaggio pnie się pod górę zostawiając inne skutery za sobą.
Robimy jeszcze parę kilometrów po górach, ale są to już dużo lepsze drogi, tankowania pomiędzy etapami wypadają całkiem przeciętnie, pomiędzy minimalnymi 3,5 l/100km a 4,4 l/100km przy ostrej jeździe górskiej. Następny dzień, to ekspresowa podróż do Warszawy w towarzystwie AN650, czyli po prostu jazda na maksa.
Kierowcy samochodów jakby się też bardziej spieszyli do domów, czasami mam problem z wyprzedzeniem, po prostu brakuje Beverly odrobine mocy i prędkości maksymalnej. Musze się po prostu chować w cieniu aerodynamicznym wyprzedzanego samochodu i w odpowiednim momencie wyprzedzać. Nie jest to zbyt bezpieczne, ale jest to jedyna możliwość nadążenia w miarę za AN650.
Ze względu na spoilerek, który w Beverly nazywany jest szybą, musze na odcinku ok. 500km, dwa razy czyścić szybkę kasku, a i kurtka pokryta jest trupami owadów. Dodatkowo jest to dobry trening fitness. Pęd powietrza powyżej 100km/h stara się zmieść siedzącego prawie pionowo jeźdźca. Trzeba się dobrze trzymać kierownicy lub balansować ciałem, co po kilkuset kilometrach, prowadzi do lekkich bóli ramion.
W Warszawie łapie mnie naprawdę ulewny deszcz i okazuje się, że osłony mogłyby być nieco szersze. Mokre są buty i podudzia od zewnętrznych stron, no i oczywiście cały przód ze względu na brak osłony, którą można jednak dodatkowo dokupić.
Test kończy ok.180km przejechanych po Warszawie w stylu bardzo dzikim, przepychanie w korkach, prędkości zbliżone do maksymalnych, wyprzedzanie pomiędzy samochodami i tym podobne sztuczki, których nauczyłem się w czasie moich pobytów w stolicy.
Najważniejsze, aby po takich wyczynach „zresetować” się na granicy, bo w sąsiednim kraju takie jazdy nie są tolerowane. Skuter jest w swoim żywiole, przelatuje po dziurawych, warszawskich ulicach bez najmniejszego problemu. Dzięki wąskiej budowie należy do klasy mistrzowskiej przeciskających się w korkach skuterów a wszystko to z 50 litrową torbą podpiętą na haku pod kierownicą i drugą 50 litrową przytroczoną do kanapy!
Pozostaje jeszcze przed oddaniem testówki pojechać na myjkę bezdotykową, aby zmyć pozostałości z bezdroży bieszczadzkich. 10 minut karchera robi swoje, skuter jest znowu piękny i błyszczący. Beverly po myciu odpala bezproblemowo, niestety okazuje się, że woda dostała się do reflektora, który momentalnie zaparował. Lekko zaparowały też zegary i lampa stopu, jednak wszystko to mogło być skutkiem przejechanych 11 tys. km. (z czego ok.1400 to moje) jako pojazd testowy. Skuter miał już delikatne otarcia, a reflektor nosił ślady delikatnych pęknięć, wiec może, dlatego woda zdołała przedostać się do środka.
Jednak było to największe manko Beverly 200, które w jeden weekend było w stanie przekonać do siebie zaciekłego przeciwnika dużych kółek montowanych do skuterów.
Minusy:
– parowanie reflektora, lampy i zegarów przy myciu
– niezbyt dobre spasowanie nielakierowanych plastików
– słabe mocowanie podnóżków dla pasażerki
– słaba ochrona przed wiatrem, konieczność dokupienia dużej owiewki
– denerwująca procedura przy tankowaniu (trzeba otworzyć schowek i tam pociągnąć dźwigienkę, dzięki której otwiera się klapka skrywająca korek wlewu)
Plusy:
– bardzo dobre hamulce
– dobre osiągi silnika
– idealny na niezbyt równe drogi i korki miejskie
– dobra widoczność w lusterkach
– komputerek pokładowy z termometrem
– dosyć duży schowek (jak na koła 16′) pod kanapą i dodatkowy pod kierownicą
Podsumowanie:
Piaggio Beverly 200 zaskoczył mnie swoją uniwersalnością, obojętnie czy musiałem gonić za Burgmanem 650, pomykać w miejskich korkach czy przeciskać się przez szutrowe drogi w Bieszczadach. Samo to, może już być najlepszą rekomendacją tego niby typowego skutera „na zakupy i do biura”.
A najbardziej cieszę się z faktu, że zamiast Vespy GT trafiłem tam przypadkowo właśnie na Beverly 200. Miałem naprawdę dobrą zabawę, jeżdżąc na tym wielkokołowym wynalazku, który na początku wydawał mi się taki nieciekawy.
dr.big
Skuter do testów użyczyła firma Euro Moto Trade sp.z o.o oficjalny importer Piaggio, Gilera, Vespa.