Skuterem na Beatyfikcję do Rzymu

Edytor:Jarek_PL

Zostałem poproszony przez naszą dyrekcję o napisanie krótkiej relacji z mojej niedawnej samotnej wyprawy skuterem do Rzymu. Z góry uprzedzam, że zdecydowanie wolę mówić jak pisać , więc za efekt końcowy nie gwarantuje.

Kiedyś zobaczyłem w TV reportaż o trzech kozakach Przemek Saleta , Adam Badziak oraz Jarek Stec, którzy to panowie na motorach przejechali 7000 km. przez Stany Zjednoczone . Bardzo im wtedy zazdrościłem.

Od paru miesięcy jestem forumowiczem Burgmanii i zawsze gdy czytam o waszych zlotach , spotkaniach czy weekendowy wypadach , to też czuje zazdrość i żal że nie mogę przygrzać z Wami .

Czekając na dzień wyjazdu do Marl, pomyślałem że przecież sam też mogę ruszyć i przedmuchać gary w trasie. Zwłaszcza, że szykowała się super okazja – Beatyfikacja Jana Pawła II.

Moja decyzja była natychmiastowa i nieodwołalna. Rzuciłem jeszcze temat na forum, a tam Panowie Jurek_mwo i Madej tylko dmuchnęli w moje żagle i w uszach zagrało mi „don’t stop me now” i wtedy nikt i nic nie było w stanie mnie zatrzymać…Ruszyłem na Rzym!

Pierwszy dzień, jak zwykle baterie naładowane płyny w normie, więc pierwsze 500 km. to była prawdziwa przyjemność. Pogoda perfekt, słoneczne niebo, zegar pokazywał coś trochę po wyżej 20 kresek – tylko jechać! Cały fun skończył się po zachodzie słońca. Gdy do ciemności dodamy kaprys nieba, może nie z burzą, ale z niezłą zlewą, jazda motorem po autostradzie przestaje być przyjemnością. Na pewno wiecie jak bardzo ogranicza się widoczność podczas jazdy motorem w czasie deszczu, do tego noc, TIRy no i niebezpieczna jak na te warunki prędkość powyżej setki po to, aby uniknąć spotkania z wielką rozpylaczką wody.

Wyobraźcie sobie, że nawet na zachodzie nie wpadli jeszcze na pomysł , aby zmoknięty motocyklista mógł na parkingu schować dupę pod dachem. Więc jest około pierwszej w nocy , pada i jedynym miejscem zadaszonym jest plac tankowania z dystrybutorami paliwa , ale tam nie można palić faj , więc wybieram kąpiel w deszczówce ale za to z fają w zębach przykrytą dłonią aby nie zgasła.

Na przekór twierdzeniom mojej żony, że niby ja się już nie nadaję na spanie pod namiotem, bo tam trudno o prysznic, czy minimum komfortu, wyruszając w drogę zabrałem z sobą cały ekwipunek skauta, i nie brałem pod uwagę żadnych hoteli, czy też zajazdów. Jednak tej nocy (bo nie lubię mokro) poprosiłem Panią Basię z GPS-u o drogę do najbliższego hotelu, gdzie też spędziłem pierwszą noc. Zresztą na następne noce też mój ekwipunek skauta się nie przydał. Nie dlatego żebym szukał wygody, ale jakoś tak wyszło.

Na drugi dzień rano, niebo czyściutkie, szybkie śniadanko i ten najpiękniejszy moment, gdy po wyjściu z hotelu siadasz na kozę odkręcasz manetkę gazu i czujesz jak pęd powietrza próbuje nadaremnie cię zatrzymać, ale w moich uszach wciąż brzmi Freddie Mercury i jego „don’t stop me now” i zaczynam kasować następne kilometry dzielące mnie od mojego celu Rzymu!
Może przestane opisywać dzień po dniu bo nie chcę nikogo zanudzać, ale muszę jeszcze wspomnieć o naprawdę pięknych widokach przejeżdżając przez piękne Alpy Szwajcarskie, no i piękne i dzikie Alpy Włoskie. Zamiast pisać pokaże Wam co zapisałem w pamięci mojego telefonu.

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć

Mój cel -Włochy Plac św. Piotra w Rzymie. Rzadko widzę tylu ludzi w jednym miejscu, za wszelką cenę próbuje dopchać się jak najbliżej miejsca gdzie odprawiana jest msza na której Papież Benedykt beatyfikuje swojego poprzednika Jana Pawła II. Po długim czasie udaje mi się stanąć na ulicy na wprost bazyliki. Było mi okropnie żal że gdy nasz Papież żył, jeździł po świecie próbując dotrzeć do każdego z nas, ja nigdy nie znalazłem czasu aby się z nim spotkać. A z drugiej strony czułem wielką radość że mogę być tu z nim dzisiaj… Po mszy część ludzi zaczęło pomału się rozchodzić a moim następnym celem było podejść na sam plac. Chciałem tam być i poczuć czar miejsca i chwili. Ale tego już się nie da opisać. Po południu spacer po rzymskich ulicach, spontanicznie bez planu miasta i konkretnie obranych celów. Poniżej pokażę wam co udało mi się zobaczyć.

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć

Powrót do domu. Nawet po tak krótkim pobycie było mi naprawdę żal opuszczać to miejsce i ten kraj. W swoim życiu coś już tam widziałem, i nawet Błękitny Meczet nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak to miasto ze swoją historią i zabytkami. Na szczęście pogoda w drodze powrotnej sprzyjała nie tylko tym jadącym pod dachem, ale i my na 2oo mogliśmy śmigać nie martwiąc się, że mokro i ślisko. Sprzyjało to do zatrzymywania się w przepięknych górskich miasteczkach gdzie można było popróbować miejscowych kulinarii. Droga powrotna wbrew moim obawom nie była wcale taka męcząca, byłem chyba tak nabuzowany ostatnimi przeżyciami, że wystarczyłoby mi energii na jeszcze jedno kółko ha ha ha.

Na koniec jeszcze parę słów na temat takich samotnych wypraw. Faktycznie brakuje zioma z boku, ale zauważyłem że ma to i swoje dobre strony, zwłaszcza dla zbuntowanych charakterów. Nie musi człowiek podporządkowywać się zasadom panującym w grupie. Stajesz gdzie chcesz, długość kolejnych etapów między postojami zależy tylko od ciebie, masz pełną kontrolę nad przebiegiem wyprawy, możesz ją zmieniać, przedłużać przez co staje się bardziej spontaniczna i dzika. A czy właśnie nie o to chodzi wolnemu człowiekowi, jakim jest każdy z nas jak tylko siada na swoją maszynę?

Tekst i foto: Jarek_PL