Rajd M@rkiza – odcinek 4

Edytor:M@rkiz

Dzień 3 rajdu Gorlice (Stróżówka)- Hrubieszów
(wg GPS – 497 km)

Zaczynamy pewne rzeczy robić z zegarkiem na ręku… 6 rano pobudka, 7 śniadanie i o ósmej wyjazd. Ale słupek rtęci w termometrze już nie jest taki sam. Gdy skoro świt wyszedłem rzucić okiem na mój skuter, ziąb przegonił resztki snu z mojej twarzy – tylko 2 stopnie na plusie

a na siodle Kymco białe kryształki zmrożonej wilgoci… tak, w nocy był przymrozek. Opuszczamy gościnne gospodarstwo Państwa Tacyn i zmierzamy w kierunku Cisnej. Po kilkudziesięciu kilometrach w tym połowa to przeklęte dziurki w asfalcie i łatki na łatkach Wąski decyduje się na alternatywną, skróconą trasę i odłącza się od nas. A my – Pilot, Rafałek, Łukasz i ja podążamy dalej zgodnie z planem. Powoli zaczynamy rozgrzewać opony na bieszczadzkich łukach i prostych pod górę a tu nagle ze zbocza z prawej strony wyskakują na drogę 2 sarny… dosłownie 4 metry przed prowadzącym naszą grupkę Burgmanem 650. Trzecia sarna zawahała się i nie skoczyła. Całe szczęście bo Pilot miałby ją na głowie… Prostolinijni zwłaszcza, uważajcie na bieszczadzkich zakrętach… Po jakimś czasie (kto by go liczył) wpadamy na serpentyny i puszczamy cugle naszym rumakom bo po co nam skrzydła, jeżeli nie czuje się powiewu wiatru na twarzy? I w lewo i w prawo ciągle się tak bawiąc mkniemy słoneczną stroną życia. Łukasz na swoim bandycie promienieje szczęściem łamiąc te winkle na kolanko z bananem na twarzy. Wiedząc, że czas to nie droga szybkiego ruchu pomiędzy kołyską a grobem; czas – to miejsce na zaparkowanie pod słońcem zatrzymujemy się w polecanym przez Pilota przydrożnym barze na super naleśniki. Po tej krótkiej ale jakże słodkiej przerwie podążamy przez Ustrzyki Górne do Ustrzyk Dolnych, w których czeka na nas obiad w Olimpie. Ale przed tym kolejnym posiłkiem zwiedzamy drewnianą cerkiew w Równi. Jest przepiękna wzniesiona w stylu bojkowskim w I poł. XVIII wieku. Wchodząc do niej wyczuwało się trudny do opisania zapach historii kresów wschodnich uwięziony w ciemnych drewnianych belkach… Znowu kaski na głowy i śmigamy do Przemyśla boczną, wąską asfaltową drogą wijącą się wśród lasów. Po drodze mijamy zastygłe w milczeniu piece do wypalania węgla drzewnego, ale też trafiamy w jednym miejscu na żeliwne okrąglaki tętniące wokół beztroskim skromnym życiem i pracą jakby od niechcenia przykryte leniwie snującym się dymem… Niewiele wie ten, kto nawet dużo przeżył. Wiele wie ten, kto dużo podróżował. I my to robimy bo świat jest długi i szeroki… I przeważnie nie wiadomo w którą lepiej jest iść stronę. Ale my mamy Pilota a On ma GPS-a… I przez to urządzenie po kilkunastu kilometrach za Przemyślem zatrzymujemy się na końcu fajnej asfaltowej drogi a przed nami 4 km drogi bez jakiejkolwiek kategorii… Pada pytanie – co robimy? Aby do przodu bo lepiej zużywać się niż rdzewieć. Zbliża się wieczór a przed nami zaczynają się zbierać ciemno-sine kłębiaste chmury. Mamy kilkadziesiąt kilometrów do Hrubieszowa. Zrywa się wiatr… Powoli kończy się paliwo, zmierzamy do najbliższej stacji. W międzyczasie z wiatru wyrasta wicher… Jest stacja, ta radosna myśl zbiegła się z lunięciem deszczu… Co za pech stacja już zamknięta a dopiero parę minut po dziewiętnastej… Za późno o te parę minut… straconych w Przemyślu… Stajemy przed szlabanem targani falami ulewnego deszczu… Rafałek stara się szybko nałożyć przeciwdeszczówkę ale zbyt mocno wieje. Zdeterminowany siada na ziemię i naciąga nogawki, Łukasz też się zabezpiecza… I tak patrząc jeden na drugiego jak się męczymy wybuchamy jednocześnie śmiechem. „Kochaj cierń co dolega i kamień co nuży. Jakże ci słodki będzie kiedyś kres podróży” napisał kiedyś Leopold Staff.

W końcu ruszamy z tej stacji widmo walcząc z wietrzyskiem, które chce nas koniecznie przydusić do asfaltu. Zrobiło się ciemno ale pomimo tego widzę, że u mnie z paliwem cholernie cienko… Jedziemy strasznie wolno, szybka mi paruje tak więc ją unoszę lekko do góry ale wtedy przenikliwie zimne kropelki deszczu kłują jak szpilki w moją twarz… A niech to… Po chwili jest już gorzej… zgasł mi silnik, skończyło się paliwo a do Hrubieszowa zostało tylko 13 kilometrów. Rafałek zostaje ze mną a Pilot z Łukaszem lecą po benzynę… Na szczęście główny front deszczowy już przeszedł i deszcz już tylko kropi, ale jest zimno… Wraca Pilot z litrem- wlewam i za piątym „enter” silnik odpala… W końcu docieramy do Szałasu, tam już czekają na nas „solista” Wąski, oraz Sławek_Jaro i Artix ze swoimi uśmiechniętymi plecaczkami…A nasze skutery tę noc spędzą w myśliwskiej sali balowej…

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
W oczekiwaniu na dostawę paliwa Wreszcie w garażu
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Gdzie jest …. (PILOT) O , znalazł się !
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
A może na żagle. Sprzęt na Polskie drogi…. M@rkiz – (dalej jedziemy tym)
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Równia – dzwonnica Równia po raz drugi
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Równia Cerkiew w tle……
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Koleżeńska pomoc Garaż
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Polskie drogi Zbiórka przed wyjazdem dnia trzeciego

Dzień 4 rajd Hrubieszów – Sokółka
(wg GPS-a 477 km)

Kto zważa na każdą chmurkę, ten nigdy nie wybierze się w podróż – tak mówią Włosi. Znowu chłodny poranek, dodatkowo podszyty przenikliwie zimnym wiatrem. Ósma rano, silniki uruchomione, ostatnia zbiorowa fotka w Hrubieszowie i startujemy na kolejny odcinek rajdu podzieleni na dwie grupki – Wąski i Sławek ruszają alternatywną trasą do Janowa Podlaskiego a cała reszta (Pilot, Rafałek, Łukasz, Artix i ja) zgodnie z wcześniej ustaloną marszrutą – drogą wzdłuż Bugu. Po przejechaniu ponad 70 km za Dorohuskiem dołączają do nas już tam czekający Dragon i Konrad, obaj z Lublina. Zajeżdżamy do Okuninki (koło Włodawy) na coś ciepłego bo dzionek nas nie rozpieszcza – tylko 3, 4 stopnie plus ten zimny wiatr ze wschodu. Siedząc nad herbatką odbieram telefon od Sławka. Okazuje się, że skuter Wąskiego padł i nie ma zamiaru już ruszyć. Akumulator rozładowany, a co jeszcze diabli wzięło – nie wiadomo. Utknęli gdzieś w połowie drogi między Włodawą a Chełmem. Każę im czekać, oddzwonię. Zaczynamy organizować misję ratunkową, w ruch idą komórki… Do akcji wkracza Dragon – wraca do domu z Konradem, organizuje transport i odstawia Wąskiego i skuter do Lublina. Sprzęt zostaje na serwisie w Sokole a Wąski pociągiem wraca do Warszawy. Szkoda, że tak to się skończyło. Najważniejsza częścią bagażu podróżnego jest i pozostanie radosne serce. Telefonicznie dowiedziałem się wieczorem od Qwakiego, że jutro jego ekipa bierze się od rana do dzieła.

Tak więc więc do stadniny koni w Janowie Podlaskim dociera nas tylko 6 osób – Artix z Gosią, Pilot, Rafałek, Łukasz i ja. Tam jemy bardzo smaczny obiad, potem oglądamy zabytkowe stajnie i współczesne koniki i kolejne rozstanie. Para z Warszawy wraca do domu a my ruszamy dalej. W 3 godziny robimy 242 km bocznymi nie znanymi nam drogami gminnymi i powiatowymi, mierząc się pod drodze z przelotnymi opadami śniegu, który niczym serie z samolotów myśliwskich kosił kulkami wielkości główki zapałki po szybkach kasków. Udało nam się przebić przez te strefę bombardowań dzięki szybkości naszych skuterów. Po raz pierwszy w życiu spotykam przy drodze znak ostrzegawczy „Uwaga pionowe progi” Zaczyna się jazda niczym w wesołym miasteczku… mkniemy ostro pod górę by nagle opaść jak sztormowa morska fala w dół. I tak cały czas przez kilkanaście kilometrów. Na szczęście żaden z nas nie nabawił się morskiej choroby… Potem jeszcze wąska kilkukilometrowa asfaltowa leśna przecinka o szerokości 2 metrów przez wyciszony śpiewem ptaków las pokryty delikatnymi wiosennymi kwiatkami i wpadamy na krajową „19” parę kilometrów przed Sokółką. Tam najpierw tankujemy a potem meldujemy się w Zajeździe. Późnym wieczorem moi koledzy oglądaj mecz angielskich drużyn za ścianą a ja siedzę nad relacją… Zawsze trzeba wiedzieć, kiedy kończy się jakiś etap w życiu. Jeśli uparcie chcemy w nim trwać dłużej niż to konieczne, tracimy radość i sens tego, co przed nami… Dlatego idę spać, już prawie północ. A jutro znów będę iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem – i tak – wiecznie – aż do końca…

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Zbiórka przed wyjazdem dnia czwartego A może buzi …
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
A może tym będzie szybciej… Ale w koło jest wesoło…
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Ja je nakarmię… Janów Podlaski ….
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Janów Podlaski Ludzie i konie
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
M@rkiz do Łukasz co on tam szuka …. Stadnina w Janowie Podlaskim
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Tam były nie tylko konie Tam nie wjedziemy