Motofestiwal Pińsk 2006

Edytor:MariuszBurgi

czyli wyjazd BTC na Białoruś

Wyjazd na Białoruś planowałem już w zeszłym roku, ale z przyczyn ode mnie niezależnych wyjazd przełożyłem na ten rok. Długo się zastanawiałem nad słusznością przemierzania szlaków ogólnie uznanych za niebezpieczne, jednak nie wierząc plotkom doszedłem do jedynie słusznego wniosku: JADĘ!

Start ekipy Burgmania Travel Club miał mieć miejsce na wylocie z Warszawy w stronę Terespola na stacji Orlen. Około godziny 11 ej zwartym szykiem ruszyliśmy w stronę naszej wschodniej granicy gdzie czekał już na nas bardzo ciekawy człowiek o ksywce Konsul. Człowiek, który w zeszłym roku pomagał naszej dzielnej ekipie przedrzeć się przez gąszcz papierów przyszedł nam z pomocą także i w tym roku. Wcześniej wysłane skany osób, niebędących w bazie komputerowej miały przyspieszyć przejazd grupy na drugą stronę Bugu. Mijamy niemałą kolejkę samochodów i wjeżdżamy za Konsulem pod sam szlaban.

 

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć

Przy pierwszym okienku panował „mały” chaos… Kto jak się nazywa? Jaka marka skutera? Ile osób jedzie? Szybko, szybko! Następny! Uff… Dobra, jakoś minęliśmy pierwszy stopień. Przejeżdżamy dalej obok budek, w których nikt nie siedzi i podjeżdżamy pod budki polskich i białoruskich celników. Konsul każe mi, RobB i Kasi iść do budki gdzie jesteśmy już wstępnie zapisani. Tam coś wypisują, każą podpisać i zapłacić 2 USD od głowy. Ten, kto ma ksera dokumentów oddaje a kto ich nie ma musi szukać na biegu ksera, aby donieść. Kefir w między czasie idzie zrobić ksera z dolarem w ręku a kiedy wraca z kserami ma już plik rubli, które dostał jako resztę z dolara. Śmiejemy się do rozpuku!

Po chwili wracamy do budek celników gdzie Konsul pomaga nam wypełnić papiery. Znowu chaos, ten dał dowód, tamten nie dał, gdzie mam paszport? Jak ja się nazywam?! Znów chaos, Konsul lata z naszymi papierami. Jeden celnik nie chce z nim gadać inny może i by chciał, ale mu uciekł. Kawałek dalej stoją dwaj inni pogranicznicy ale do nich Konsul nie podchodzi. Pewnie ci są źli . Za chwilę słyszę, że można to załatwić szybciej, ale… No dobra, kolejny etap na granicy załatwiony. Minęła może godzina. Czas wręcz rewelacyjny. Mamy już jakieś śmieszne świstki z masą pieczątek i idziemy do białoruskiego celnika. Ten mówi, ze mamy stanąć w kolejce do kolejnej budki tak więc jak te święte krowy stajemy w niej. Ja w chwili oczekiwania ze stosem papierów przeglądam, co mam wpisane w tych wszystkich papierkach. Oczom nie wierzę ale obok trzech białoruskich pieczątek widnieje godzina wjazdu i wyjazdu z granicy. Myślę, skąd oni wiedzą, kiedy ja stąd odjade??? Po chwili doznaje kolejnego szoku. Na świstku mam wpisane godzinę wjazdu 15.50 a wyjazdu 15.61 ! Cholera- wiem, że na Białorusi jest godzina do przodu, ale nie wiedziałem, że tutaj godzina ma 100 minut! Łzy śmiechu zalewają nam oczy. RobB sugeruje, że może po 15.79 jest już 16 sta?! W między czasie bocznym wjazdem podjeżdża nowy Mercedes E klasa na białoruskich blachach. Podchodzi celnik, podaje dłoń kierowcy, zabiera dokumenty i…. zamiast załatwiać mnie załatwiają „bokiem” typa z Mercedesa. Samochód oczywiście wygląda na w pełni legalny i nic nie sugeruje, że przejeżdża przez granicę na tzw. „układzie”

Dobra, dochodzimy do swojej kolejki. Kolejne pieczątki i w zasadzie możemy jechać. Na ostatniej kontroli oddajemy któryś ze świstków i……. jesteśmy na Białorusi!

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć

Zanim podjedziemy zatankować podjeżdżamy do budki z napisem „odmien dengów”. Kawałek dalej podjeżdżamy w miejsce, które tutaj nazywa się stacją benzynową a tak naprawdę wygląda jak kompleks tojtojów. Podjeżdżamy wszyscy pod lewego tojtoja z napisem 95 okt. Tutaj jest to najlepsze paliwo i kosztuje 1840 rubli za litr, czyli ok. 2.60 PLN. Jakby ktoś chciał jest też tańsza benzyna 92 oktanowa za 1620 lub paliwo dla użytkowników starych Żiguli lub Gazów o liczbie oktanowej 80. Ta kosztuje tyle, co w Polsce litr wody gazowanej! Podchodzę do budki i mówię, że chce zatankować. Za szybą słyszę pytanie: „skolko”? Myślę, 10, 11 a może 13? Dobra tankuje 12. Dobrze, ze za mną stoi Pleban. Jak mi nie wejdzie to będę robił za wujka teksasa i przełożę pistolet do jego baku.

W czasie, gdy inni walczą z wyliczeniami ile, kto ma wlać zaczynam odczuwać silne parcie na pęcherz. Super jest WC w pobliżu tego czegoś, co się tu zowie stacja paliw. Wchodzę i doznaje szoku. Zamiast typowego klozetu w ziemi są dwa otwory, z czego jeden i drugi mocno przepełniony . Myślę sobie- pewnie tu tak jest i, robię swoje.

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć

Po zapełnieniu naszych zbiorników tanim białoruskim paliwem wjeżdżamy trochę wygłodniali do Brześcia gdzie zaplanowaliśmy sobie obejrzeć Twierdzę. Mijamy kilka skrzyżowań, które wcale nie wyglądają tak jak sobie wyobrażałem. No nie jest to może Hamburg czy New York, ale tak naprawdę Brześć przypomina mniejsze miejscowości w naszym kraju. Oczywiście czasem trafiają się jakieś dziwne samochody typu rozsypująca się Łada czy skuter 50- tka bez numerów z kierowcą bez kasku, ale przecież tutaj to standard. Standardem są też całkiem niezłe samochody, które jak widać zaczynają być dostępne dla tutejszej ludności.

Kiedy przebrnęliśmy przez dość zatłoczone miasto naszym oczom ukazała się Twierdza. Oczywiście nie twierdzę, ze Twierdza była nie fajna, ale nasze żołądki tak bardzo domagały się pożywienia, że zamiast zwiedzać urokliwe miejsca skierowaliśmy się do restauracji hotelowej o nazwie Białoruś. Tak naprawdę była to chyba najdroższa, ale i jedyna opcja zjedzenia czegoś ciepłego. Już mamy wchodzić a tu nagle okazuje się, ze restauracja ma przerwę i jesteśmy zmuszeni poczekać kilkanaście minut. W chwili wyczekiwania przeglądamy ceny w tutejszym hotelu. Pokój w najlepszej opcji (nie jest określone co to znaczy) kosztuje dla inostrańców blisko 100 Eur!

Po chwili siedzimy już w restauracji i przeglądamy menu, które nawet dla znającej najlepiej z nas wszystkich język rosyjski Dacji oznacza nie lada zagadkę. Jakieś dziwne określenia a zdjęć przy opisach brak. Podchodzi do mnie kelnerka i pyta grzecznie „czego” !… pan sobie życzy? Kiedy zaczynam tłumaczyć, że chce najzwyklejszy kotlet z ziemniakami i surówką staje przed kolejną zagadką. „Ty chocież kotlet ze swininy czy z pticy”? Znowu mamy polewkę a nasze śmiechy przerywają dołączający z małym opóźnieniem Artix i Shrek z Fioną.

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć

Kiedy nasze zbiorniki na żywność zostały zapełnione trzeba było ruszać dalej, aby pokonać kolejny etap naszej podróży do Pińska a dokładnej do wsi o nazwie Konczica.

Wyjeżdżając z Brześcia kierujemy się na autostradę, która prowadzi do Mińska. Niestety aura nas nie rozpieszcza. Razem ze zmierzchem nadciągają chmury deszczowe oraz silnie wiejący wiatr. Artix swoją C1- ką czasem walczy z wichrami wojny, ale trzeba mu przyznać, ze radzi sobie dzielnie. Nasza prędkość praktycznie nie przekracza 100 km/h a mimo to rzadko, który samochód wyprzedza nas lewym pasem. Po prostu tutaj mandaty są tak duże, że mało kto chce ryzykować. Po około 50 kilometrach zjeżdżamy z autostrady i wjeżdżamy na drogę jednopasmową. Niestety ta już nie jest tak równa jak dwupasmówka, ale nie można powiedzieć, że jest tragiczna. Momentami natrafiamy na jakaś większą wyrwe, ale nie ma tragedii. W zwartym szyku jedziemy przez długie odcinki prostych z prędkością 90- 100 km/h. Czasem przez kilkanaście kilometrów nie widać nic poza wielką otchłanią nocy. Żadnych świateł, żadnych zabudowań. Czasem trafia się jakiś przystanek tylko nikt nie wie po co skoro w okolicy aż po horyzont nie ma żadnego domu.

Po ok. 100 km dojeżdżamy do miejscowości Ivanowa gdzie wyjeżdża nam na spotkanie Wiktor Mamochka na swojej Majesty 250 a po chwili pojawia się następna Ypka a na niej Denis. W otoczeniu nocy ekspresem witamy się i robimy szybkie ustalenia gdzie jedziemy oraz jaką drogą mamy jechać w stronę naszego celu. Wybieramy tą lepszą, ale dłuższą.

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć

Po drodze zaliczamy jeszcze stację benzynową oraz sklep. Oczywiście nie wiadomo skąd pod sklepem pojawia się tutejszy patrol Milicji, który chce nam wlepić po 20.000 rubli za złe parkowanie, bo przecież przed sklepem nie wolno parkować! Co innego na chodniku- tutaj nie ma problemu. Do akcji wkracza Wiktor, który załatwia, aby darowano nam mandaty w zamian ze ekspresowe przestawienie naszych pojazdów. W tym samym czasie my w sklepie robimy zakupy oraz doposażenie w paliwo wysokooktanowe, potocznie zwane alkoholem. O dziwo jego cena jest taka sama jak cena średniego wina i wynosi ok. 5300 rubli, co przekłada się na równowartość 3 litrów tutejszej benzyny 95 oktanowej- mówiąc prościej pół litra wódki kosztuje tutaj 7.5 PLN a 1 litr dobrego piwa eksportowego 2500 rubli.

Obładowani zakupami ruszamy w stronę wsi Konczica oddalonej od Pińska o 20 km. Uff… jesteśmy na terenie zlotu ! Przez bramę zlotową przejeżdżamy ok. 22 giej. Po chwili witamy się z Redą i Edim. Tak to te same osoby, które w czerwcu były na naszym zlocie Burgmania 2006 w Ryni.

Szybka rejestracja pod namiotem zlotowym, trochę wolniejsza rejestracja w recepcji… za przeproszeniem- hotelowej . Mamy, co prawda zarezerwowane domki campingowe, które bardziej przypominają toy toye, ale z pewną dozą nieśmiałości pytam się Wiktora czy może są miejsca w hotelu. W odpowiedzi słyszę, żebym dał sobie spokój, bo w hotelu nie ma dachu a w toy toyach może nie jest zbyt ciepło, ale za to sucho!

Kiedy rozlokowaliśmy się w naszych apartamentach rozmiarów 2 X 2 m. mogliśmy zacząć biesiadowanie i ogólnie pojętą integracje. Nasze skutery a szczególnie Artixowa C1 była co chwila oblegana przez grupki oglądaczy. W sumie wcale nas to nie dziwiło, bo przecież kiosk ze szlugami spod znaku BMW nawet u nas wzbudza spora sensację. W wolnej chwili między jednym łykiem a drugim przymocowaliśmy z Plebanem i Wiktorem nasze banery Klubowe. Trzeba przyznać, ze prezentowały się zacnie. Niestety były też mniej przyjemne chwile. Gosia Artixowa zauważyła, że gdzieś w podróży lub na terenie zlotu zgubiła obrączkę ślubną. No cóż… zdarza się. Mimo wszystko Gosia nie dała poznać po sobie smutku i bawiła się z nami wspaniale.

I tak powoli dzień pierwszy zbliżał się do końca.
Poranek był dla mnie przeżyciem silnie traumatycznym. W nocy jedynym ogrzewaniem wnętrza apartamentowców były nasze oddechy, więc nie dziwnym było, że obudziłem się dość mocno przemarznięty. Tak naprawdę moja pobudka o 6 ej rano poza przeszywającym zimnem spowodowana była jakimś twardzielem, który próbował odpalić z kopniaka swoją Jawę 350. Kopał ją od 6 ej do 7 ej z przerwami kilkuminutowymi i nawet czasami silnik prawie miał ochotę zaskoczyć. O 7 ej znów zapadłem w sen by o 8. 30 obudził mnie ten sam dźwięk kopania Jawy . Pomyślałem sobie- wot maładiec

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć

Poranek mieliśmy trochę chaotyczny, bo tym razem ekipa BTC chciała się załapać na paradę, która miała najpierw ruszyć o 12 czasu BY a w ostatniej chwili przełożoną ją o godzinę wcześniej. Szybkie opłukanie, ogarnięcie się i już staliśmy w kolejce do wyjazdu.

Trasa parady wiodła do oddalonego o ok. 30 km Pińska. W zwartym szyku i ochronie ichniejszej Milicji nasze maxi skutery jechały dumnym tempem 60 km/ h.
W czasie wjeżdżania do miasta cały czas z megafonów milicyjnej Łady słychać było wskazówki jak mamy jechać, czego nie wolno robić itp.
Po krótkim objeździe miasta cała parada zatrzymała się na Pl. Lenina. Chwila na fotki i uzgodnienia, co robimy w dalszej części dnia. Doszliśmy do wniosku, że nie będziemy wracać dalej na teren zlotu tylko zostaniemy w Pińsku na jakieś papu. Niestety zostaliśmy przepędzeni i nie pozwolono nam zostać na placu… parada to parada… ujeżdżaj!

Przejechaliśmy rzekę Pinę, śladami zlotowej parady i chcieliśmy po chwili wrócić na obiad do miasta jednak kak motocyklisty ujeżdzją wsio choroszo, ale powrotu do miasta nie budziet !
Jakoś udało się ubłagać patrol milicji by wpuszczono nas spowrotem tak, więc skocznym tempem wracamy tą samą drogą przez most na końcu której zostajemy poproszeni o zjazd na pobocze.

Dokumenty! Piliście? Na to ja odpowiadam- Jesteśmy z Polski, my nie pijemy . Milicjant momentalnie mówi, że droga wolna i nic ode mnie nie chce. Jedyny Kefir, który jak widać wyglądał na największego chlora zmuszony był do przeprowadzenia kontroli trzeźwości poprzez mocny chuch w kierunku stróża prawa. Jak się okazało był trzeźwy .

Po małych poszukiwaniach trafiliśmy wreszcie w miejsce gdzie można było zjeść coś, co przypominało obiad. Wbrew pozorom na Białorusi nie jest tak prosto znaleźć typową restauracje skoro nawet tutejszy Denis, który nas pilotował nie mógł namierzyć żadnej czynnej jadłodajni.

Najedzeni i ze zrobionymi zakupami mogliśmy wracać w stronę Konczicy. Po drodze zaliczyliśmy przeprawę promową, która swą nietypową konstrukcją napędu rozbawiła nas do rozpuku. Prom napędzany był siłą własnych mieśni przy pomocy drewnianych meli i liny. Jeden taki mel dostaliśmy na pamiątkę a że prezentów się nie odmawia to i Shreki mają dziś tę pamiątkę w swoim domostwie.

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć

Po powrocie na teren zlotu naszym oczom ukazała się bardzo niemiła niespodzianka… oba banery, które jeszcze przed wyjazdem na paradę wisiały na naszych „apartamentowcach” dostały nóg. Nie mogliśmy pojąć, po co komuś nasze banery? Odpowiedzi było kilka. Jedna z nich sugerowała, że taki baner to niezłe trofeum i pamiątka dla tutejszej ludności. Inna, że ktoś sobie pożyczył banery, bo potrzebował podłogi do namiotu.Jeszcze inna… a nie ważne. Organizator zlotu był trochę zdziwiony jednak nie specjalnie miał pomysły, co zrobić, aby banery się znalazły.

Po tym zdarzeniu doszliśmy do wniosku, że jednak bezpieczniej będzie jak nasze skutery połączymy linkami, co by i one nie dostały przypadkiem amby.
Wieczór i biesiada należały do wyjątkowo udanych. Pomysłów na rozweselenie było bardzo dużo. Jedni uprawiali nierząd na Hondzie RobB w trójkątach, inni w apartamentach a jeszcze inni stali przy scenie obserwując konkursy i zabawy, jakie przygotowali organizatorzy.

Pod koniec biesiadowania nasza ekipa BTC dostała prezenty, dyplomy a także spore ciasto w/g tutejszej białoruskiej receptury. Mimo późnej pory nikt nie miał ochoty iść spać… no może poza małymi wyjątkami. Niestety nawet najlepsze zloty i najweselsze wieczory kiedyś muszą się kończyć, więc i my w końcu dotarliśmy do lóżek.

Niedzielny poranek to jak zawsze na zlotach, dzień pakowań i pożegnań. Uściski, całusy, uśmiechy i uniesione kciuki w górę… właśnie tak żegnano ekipę Burgmania Travel Club podczas zlotu w Pińsku 2006.
Powrót odbywał się bez większych problemów. Do Iwanowa odprowadzili nas Wiktor z Denisem a także Reda i Edi. Podczas pożegnań były nawet wyznania z głębi serca typu: Ja tiebia lublju!

Wypadało się też zatankować, więc w Iwanowie podjechaliśmy na tą samą stację, która karmiła nas wyliczonym, co do litra paliwem w drodze na zlot. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy Kefir oznajmił nam, ze właśnie znalazł przed podjazdem do dystrybutorów obrączkę ślubną Gosi. Jak to się stało, że złota obrączka przeleżała dwa dni na asfalcie gdzie, co chwila ktoś chodzi i nikt jej nie dotknął a nasz baner, który dla przeciętnego człowieka nie ma żadnej wartości został ukradziony??? Te i wiele innych pytań pozostanie dla nas bez odpowiedzi. Jedyne co można stwierdzić- wot… diwnyj kraj .

Czas było ruszać w stronę Terespola. Spokojnym tempem kierowaliśmy się do domów. Po drodze dołączył się do nas użytkownik i użytkowniczka dużego turystycznego BMW 1200 LT. Nie było by w tym w sumie nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że motocykl o znacznej wartości kopcąc z wydechu jechał bez tablic rejestracyjnych a kierowca ani pasażer nie mieli kasków na głowach. Jeszcze ostatnie tankowanie po białoruskiej stronie i podjazd na granicę w Brześciu.

Oczywiście nie obyło się bez ponownych komplikacji. Znowu tona papierków, pieczątek, biegania… ot, dla nas to już normalka.
Z uśmiechami na ustach wjechaliśmy do Polski. Może trochę niedomyci i przemarznięci, ale za to z bagażem wspomnień a te jak wiadomo są bezcenne. Za wszystko inne przecież można zapłacić kartą MC… oczywiście poza stacjami benzynowymi na Białorusi

Więcej zdjęć z Pińska tutaj.

MariuszBurgi