Grecja 2005 – odcinek 1

Edytor:Redakcja

Wstęp

Z kroniki życia Burgmanii, czyli jak to wszystko się zaczęło, że chciało nam się ruszyć na kolejną wyprawę ku nieznanemu. 5 Października Anno Domini 2004 MariuszBurgi zakłada na forum Burgmanii wątek dotyczący wakacyjnego wyjazdu. Już się cieszę, że znowu fajna traska się szykuje. Na razie rzucamy pomysły od czapy, co do kierunku wyjazdu. Pomysłów jest wiele i może nie będę tu przytaczał wszystkich, główne to Francja, Hiszpania, Grecja, Irlandia, Krym, Turcja i Bułgaria. Ani słowem o słonecznej Italii. Temat raz ożywa, raz zamiera. W styczniu pada pomysł – Bułgaria. Szlak przetarty przez Przema, więc i informacje z pierwszej ręki. Liczba chętnych na wyjazd wzrasta w zastraszającym tempie i zaczynam mieć obawy jak ogarnąć tak wielką grupę. Pod koniec stycznia ustalamy termin wyjazdu, który o dziwo pozostaje już bez zmian. 27 stycznia Qwaki zgłasza chęć wyjazdu z pewną dozą nieśmiałości. Kubo w lutym podaje wstępną liczbę uczestników nie uwzględniając w niej naszych plecaczków.

 

1)Artix
2)MariuszBurgi
3)Dr.Big
4)Qwaki
5)Mario(?)
6)Majon(?)
7)Ultras(?)
8)Citto(?)
9)Iro(?)
10)RobB
11)Dacja
12)Bogumiłek(?)
13) Kubo(??)

Ta lista robi wrażenie, nie jest to wersja ostateczna, bo ciągła edycja, powoduje ostre zmiany i przetasowania na liście. W maju oficjalnym i zatwierdzonym przez wszystkich ostatecznym kierunkiem wyprawy zostaje Bułgaria. Wątek ma już 8 stron. W czerwcu informacje polskiego i niemieckiego MSZ trochę nas zniechęcają do tego kraju, jak się potem okazuje zupełnie nie słusznie. No i na prowadzenie wychodzi Grecja. Tyle, że Grecja to trochę mało, trzeba by coś jeszcze dorzucić, może Włochy. Tak ten pomysł przypada wszystkim do gustu. W czerwcu zaczynamy wiec planowanie na nowo, tym razem kierunek Grecja – Włochy. 8 czerwca 2005 roku zostaje zmieniony tytuł wątku na oficjalny już „Grecja 2005”. Qwaki na poważnie zajmuje się planowanie, szukaniem promu i generalnie jako nasz ekspert od Italii bierze na siebie wszystko związane z tym krajem. Grecja przypada Artixowi. Również RobB zaczyna aktywnie uczestniczyć w dyskusji. Liczba uczestników chętnych do wyjazdu zaczyna się zmniejszać, ale to normalne im bliżej do wyjazdu tym mniej chętnych. Zostaje 13 osób w sumie wszystkich chętnych do wyjazdu włącznie z Emim, Zibim i Justyną oraz Ravenka i Lamusem, których wcześniej nie było na 1-szej liście stworzonej przez Kubo. Na dzień przed wyjazdem wątek liczy 18 stron a skład wyprawy to: Qwaki i Olga
RobB
Artix i Gosia
a także odprowadzający nas do Budapesztu
Mario
Zibi i Justyna

Nie wiele to, ale za to jakie towarzystwo. W sumie nie liczy się ilość, ale jakość a tu jest na najwyższym poziomie. W końcu znamy się od dawna i w większości wiemy, czego się spodziewać. Jako że zostało nas tak mało wpadliśmy na szatański plan. Jedziemy gdzieś na mazury, w leśna głuszę, rozbijamy namioty, nie wychodzimy z lasu i codziennie piszemy posta z wyprawy żeby wyszło, że jednak gdzieś pojechaliśmy. Całe dnie nic nie robimy, nigdzie nie jeździmy żeby kilometry się zgadzają kręcimy od rana do nocy przednie koło żeby kilometry biły, no i żeby nikt nas nie zobaczył, bo wydało by się, że nigdzie nie byliśmy. Mieliśmy niezły ubaw w wymyślaniu codziennych przygód, tras i czytając wasze posty jak to nam kibicujecie a my siedzimy w leśnej głuszy, gdzieś tam na mazurach. No dobra tak mogło by tak być ale nasz plan pokrzyżowali Mario i Zibi z Justyną którzy koniecznie chcieli nas odprowadzić i przez to musieliśmy jednak zrobić te 6,5 tyś km. A teraz już na serio jak było.

Dzień 1-szy ekspedycji

Zapowiada się deszczowy dzień, na szczęście z chmur gromadzącymi się nad naszymi głowami nie spada nawet jedna kropla. To dobry znak na cały wyjazd. Artix, Gosia i Mario wyjeżdżają z Warszawy, RobB z Łodzi, Qwaki i Olga z Lublina, Zibi i Justyna z Katowic. Zbieranina z całej Polski, łączy ich jedno, zamiłowanie do Maxi Skuterów i chęć szwędania się na nich gdzie popadnie. No może nie do końca gdzie popadnie, plan z takim trudem ustalony jest dość jasny i wiemy gdzie mamy jechać, ba, nawet, co ze sobą zabrać. Liczba uczestników wyprawy im bliżej było wyjazdu tym dramatyczniej się zmniejszała. Cóż zrobić, na przypadki losowe nie zawsze mamy wpływ. Jako miejsce zborne została ustalona pierwsza stacja benzynowa za Krakowem w kierunku przejścia granicznego. Ustalona godzina to, między 13-stą a 14-stą. Ciężko jest przewidzieć dokładny, co do minuty plan przyjazdu. Mimo wszystko prawie jak międzynarodowy ekspres, spotykamy się wszyscy o 13:30, plus minus parę minutek. Mario i Artix w Krakowie zgarniają Zibiego. Z RobBem łapiemy się na PMR-ach i po chwili razem lecimy na przejście graniczne gdzie na stacji benzynowej spotykamy się z Qwakim i Olgą. Grupa w komplecie. Wyruszamy już cała paką. Przejście graniczne i pierwszy przystanek na Słowacji w knajpie w stylu góralskim. Nasz dyżurny Szkot postanawia zjeść obok w fast foodzie my pyszny obiadek po góralsku. Zimno, ale sucho, masa winkielków i jesteśmy u naszych braci Madziarów. O godzinie 19-stej. jesteśmy już w Budapeszcie. No i zaczęło się błądzenie, lub jak kto woli POM (powolny objazd miasta). Brukowe uliczki testują nasze zawieszenia i mocowanie bagaży. Test wypada pomyślnie i wreszcie znajdujemy upragniony Biker Camp. No dokładnie jest to dom w centrum miasta z dużym ogrodem, gdzie stoją namioty, obok łazienki, no a w domu 3 pokoje. Generalnie warte polecenia to miejsce. Po rozpakowaniu wszystkich gratów i krótkiej pogawędce z sympatycznymi Holendrami, którzy też przybyli tam na motocyklu udaliśmy się na zwiedzanie i pifko. Czyli coś dla ciała i coś dla ducha. Z kapcia, bo skutery zostały na popas na zielonej trawce na campingu. Pokręciliśmy się trochę po centrum, potem wycieczka nad Dunaj obok mostu łańcuchowego. Cały Budapeszt tętnił wieczono – nocnym życiem, jeszcze fotka ze śpiącą księżniczką, której mimo szczerych chęci nikt nie obudził. Jak mówi legenda tylko Książe może ją obudzić. Widać mimo wielu zalet księcia w naszej grupie nie było. Zresztą i tak nie było by miejsca żeby ją zabrać, a poza tym i tak nikt z grupy nie jest pedofilem a przemycanie dzieci bez paszportu jest karalne i do tego bez kasku. Bawiliśmy się naprawdę dobrze, przed powrotem na camping serwujemy sobie jeszcze po pifku kupionym w sklepie i wracamy. Zibi postanowił jeszcze skoczyć w krzaki, co by oddać naturze co jej. No i gdyby nie ta natura, ale o tym za chwilkę. Wpadamy na stację metra i widzimy jak właśnie ucieka nam metro, cóż czekamy na następne. W tym momencie podchodzi do nas ochrona metra i grzecznie po węgiersku próbuje nam wytłumaczyć, że metro jest właśnie zamykane, a nocowanie w metrze nie wchodzi w rachubę. Trochę wcześnie jak na ostatnie metro, ale cóż jeden z ochroniarzy o słusznej posturze i wyglądzie rzeźnika z Baker Street, bardzo łamanym angielskim głownie posiłkujący się gestami rąk stara się nam wytłumaczyć jak w inny sposób mamy dojechać do miejsca gdzie nocujemy. Cztery palce oznaczają numer linii autobusu nocnego, którym mamy wracać, ba ale w którą stronę. No i odprowadzają nas do wyjścia żebyśmy jednak nie zmienili zdania i nie chcieli nocować w metrze. Po wyjściu mamy dylemat, więc kto jak nie taksówkarz może wiedzieć gdzie mamy jechać i wskazuje nam stronę, w która mamy jechać, ale jakoś czujemy w moczu, że to jednak nie jest dokładnie ta strona, przez ponad pół godziny staramy się ustalić gdzie do cholery mamy jechać. W końcu udaje się i już wiemy, nasz autobus właśnie nadjeżdża, ale nie staje na tym przystanku o którym myśleliśmy, no kawałek dalej, wiec na uraaa lecimy na czerwonym świetle na skos przez dosyć ruchliwą ulicę. Wreszcie. Jesteśmy w Ikarusie nocnej linii, trochę zatłoczony, ale szczęśliwi, że wracamy we właściwym kierunku. Potem właściwy przystanek i resztę drogi pokonujemy z kapcia. Po chwili jesteśmy już na campingu i uciszając Zibiego, któremu nadmiar węgierskiego powietrza najwyraźniej zaszkodził. Czas spać, jutro wszak czeka nas daleka droga, następny nocleg w Niszu, już w Serbi i Czarnogórze. A co się dalej działo, oj wiele się działo, zapraszamy na następny odcinek naszej opowieści. Lub, jeśli chcesz wiedzieć więcej zadzwoń 0-700-123-700 koszt połączenia 10 zł + VAT

Dzień 2-gi ekspedycji

Mario postanowił wracać szybciej niż my pomyśleliśmy o wstaniu, ale mimo wszystko miło z jego strony, że nie mając w sumie zbyt wiele wolnego czasu wygospodarował tą chwilkę na wspólna przejażdżkę do Budapesztu. Zibi dalej dochodził do siebie po wczorajszych wrażeniach typu Budapeszt by Night. Reszta ekipy Burgmania Travel Club zabierała się do wyjazdu. Uregulowaliśmy rachunki, zjedliśmy co nie co i pożegnaliśmy się z Justyną i Zibim. Jeszcze życzenia pomyślności od zaprzyjaźnionych holendrów, którzy byli najwyraźniej pod wrażeniem, że i skuterem da się wyskoczyć tak daleko. Zresztą już wcześniej poinformowaliśmy ich, że jesteśmy Maxi Skuterowi grupą z Polski „Burgmania” w zamian dostaliśmy informacje, że właśnie ów Maxi Skutery absolutnie nie są popularne w Holandii a chyba warto było by się nimi zainteresować, skoro my planujemy taką wyprawę i to właśnie na skuterach. O 9 rano ruszamy w drogę bardziej na południe. Niebo zachmurzone, ale mamy nadzieje, że tam gdzie jedziemy będzie coraz cieplej i słoneczniej. RobB jeszcze w Budapeszcie przypomniał sobie, że jego zielona karta została sobie na kominku w Łodzi, Mario więc zostawił swoją tak na wszelki wypadek. Zielona karta była nam potrzebna raptem na 2 kraje, ale po co ryzykować nie potrzebnie. Jako że mamy dosyć napięty harmonogram postanawiamy jechać autostradą przez Węgry. Winieta nie jest droga, więc koszty są jak najbardziej adekwatne do zyskanego czasu. O godzinie 12 czyli w samo południe meldujemy się na granicy Serbii i Czarnogóry. RobB postanawia nie ryzykować i nie kontynuować jazdy na zielonej karcie co prawda zarejestrowanej na T-maxa ale z innym właścicielem i innym numerem rejestracyjnym. Państwo policyjne wita nas ochoczo poleceniem zdjęcia kasków i pokazaniem dokumentów zarówno pojazdów jak i naszych. O dziwo nikt nie pyta o zieloną kartę. RobB nie chcąc jednak kusić losu postanawia kupić ów dokument, ku wielkiemu zdziwieniu osoby w okienku, że przejechał granice bez tego dokumentu. Temperatura znacznie się podniosła, zaczynamy czuć już południowy klimat i policyjny charakter państwa. Koniec przekraczania granicy bez zdejmowania kasku, ba nawet kominiarki. Po zapłaceniu całkiem sporej kasy za zielona kartę wystawioną tylko na terytorium Serbii i Czarnogóry oraz krótkim odpoczynku jedziemy dalej. Nasze miejsce docelowe jest w miejscowości Nisz miasta położonego niedaleko granicy Bułgarskiej. Drogi całkiem niezłe, choć masa odcinków jest w przebudowie, co powoduje częste zwalnianie i jazdę w kolumnie pojazdów. Generalnie naszą prędkość utrzymujemy w granicach 130 km/h. Przejeżdżamy obwodnicą Belgradu widząc z góry miasto i robiąc trochę zdjęć. Pomysł z wjechaniem do miasto i zjedzeniu tam posiłku upada, czas nas goni i nie udaje się namówić Qwakiego i RobBa na zwidzenie stolicy Serbii. Cóż może innym razem, podczas kolejnej wyprawy. Czas mamy całkiem niezły i zanosi się że w Niszu będziemy o 19-stej co oznacza, że będziemy mieć sporo czasu na poznanie 2-go co do wielkości miasta Serbii i sporego ośrodka akademickiego, a także skosztujemy miejscowych potraw i zimnego piwa. No właśnie i prawie dokładnie w tym momencie RobB znika nam z lusterek, a po chwili słyszymy na PMRach, że T-max ma kłopoty. Qwaki który jechał pierwszy do RobBa miał najdalej, Artix jakieś 500 metrów. Chwila zastanowienia, jak wrócić do RobBa, bo tu autostrada do tego w przebudowie, więc zwężona do jednego pasa gdzie po frezowanej nawierzchni odbywa się ruch. Zawrócić nie ma jak, bariery. Decyzja, wracamy do RobBa autostrada poboczem pod prąd. Włączone światła awaryjne i wolniutko jedziemy. Co chwila jacyś kierowcy ciężarówek pokazują nam na migi że kawałek dalej stoi nasz kolega na dopiero co świeżo wylanym asfalcie, bo innego bezpiecznego miejsca do postoju nie udało się znaleźć. RobB złapał kapcia i to jakiego, po prostu opona T-maxa ma w sobie tyle powietrza co atmosfera księżyca. Dowiadujemy się że RobB jadąc na szczęście około 40 km/h nagle stracił panowanie nad pojazdem, rzuciło go w prawo, potem w lewo, manewry ratunkowe i pobocze, za nim poruszała się kolumna ciężarówek, zapewne też mieli stres jak nie zrobić z T-maxa garażu. Na szczęście RobB zatrzymał się bezpiecznie na hmm właściwie to ciężko powiedzieć na 2 kołach, no ale w sumie na jednym dobrym a drugim bez życia. Lata praktyki czasem się przydają żeby uratować ukochany pojazd i własne odzienie że o innych rzeczach nie wspomnę. Może dobrze że stało się to w tym miejscu w którym się to stało, po za dosłownie 100 metrów kończyła się przebudowa i wrócilibyśmy do prędkości przelotowej 130 km/h, a przy takiej prędkości umiejętności przestają już być potrzebne a zaczynają być przydatne cuda. Oglądamy oponę i w sumie nic nie widać, jakaś rysa na oponie która być może właśnie była przyczyną ów zamieszania. Do akcji wkracza spray do pompowania i uszczelniania koła. Wg instrukcji należy napompować i szybko wsiąść na sprzęt i jechać około 40 km a potem się zatrzymać i sprawdzić ciśnienie. Kurcze jakie ciśnienie, przez rurkę od zestawu ratunkowego leci jakaś biała breja, ale o ciśnieniu to ciężko coś powiedzieć. Po prostu go nie ma, koło jak było pozbawione ciśnienia takim też pozostaje. T-max na centralce, silnik włączony, gaz i zobaczymy co będzie. Najwyżej pod pompujemy koło ręczną pompką, która również znalazła się na wyposażeniu T-maxowym. Nagle coś tam jednak wycieka, z zupełnie innego miejsca niż się spodziewaliśmy, dziura wielka jak cholera, ewidentnie przecięte koło, zapewne na zgubionym frezie z maszyny drogowej, bo innego wytłumaczenia nie mamy. Po prostu pech, przejechały 2 skutery a trzeci musiał na to najechać. No jeszcze jednym wytłumaczeniem mogło być to że ów Continental był wyprodukowany w Malezji, ech ta globalizacja i cięcie kosztów. Co tu zrobić, napompować się nie da, z przecięcia wylatuje biała breja, do Niszu mamy 80 km, środek autostrady. Spray do opon okazał się przeterminowany, data przydatności do „spożycia” była zaklejona i kończyła się w styczniu tego roku. Qwaki, który dojechał najdalej widział jakiś tam zjazd na jakąś tam miejscowość. To dobrze wróżyło, bo skoro jest miejscowość jest i wulkanizacja i może da się załatać. Qwaki i Artix na AN650 lecą więc w kierunku jakiejś cywilizacji. Po około 1,5 km faktycznie jest, obskurny motel z pomocą drogową. Najpierw idziemy do motelu zapytać się o wulkanizacje. Z gościem w recepcji z lekka „wczorajszym” ciężko się dogadać po serbsku, a angielskiego nie zna, więc prosi żeby poczekać 10 minut ktoś zadzwoni, kto zna angielski i wyjaśnimy, o co chodzi. Czekamy i czekamy i nic. Po 20 minutach widzimy jak jakaś laweta tyłem wjeżdża na autostradę poboczem. Przez PMR staramy się dowiedzieć czy ów laweta, aby nie jedzie do RobBa. Pagórkowaty teren nie pozwala nam do końca swobodnie pogadać, strasznie tnie sygnał. Czekamy więc jeszcze 10 min i wracamy do RobBa znowu pod prąd autostradą ale innej drogi nie ma. T-max jest właśnie pakowany na lawetę pomocy drogowej o wdzięcznej nazwie „Pomocz na putu” i jedziemy do motelu „Sloga” w miejscowości Cupria. Po zdjęciu T-maxa z lawety zbiegają się miejscowi eksperci i jednogłośnie orzekają „zajebana guma”. Też mi odkrycie, że jest „zajebana” to widzimy sami. Obiecują pomóc i szybko, jeśli nie załatać to załatwić nową oponę. Trochę nas to zdziwiło, opona do T-maxa w 2 godziny. Toż to rewelacja. Nasz człowiek od lawety o imieniu Nebiosz, też zresztą mocno „wczorajszy” koniecznie wyciąga nas na piwo. Jeśli mamy jednak dalej jechać może nie koniecznie możemy pić sobie pifko. Choć Nebiosz mówi nam że on przecież wypił już kilka i nic się nie dzieje, dalej jeździ lawetą. Wiec i nam parę piwek nie zaszkodzi. Jakoś nie daliśmy się przekonać, no może z wyjątkiem Qwakiego i Gosi, jedno małe pifko może i faktycznie im nie zaszkodziło. RobB dzwoniąc do assistance dostał informacje, że może brać motel i koszt lawety i motelu zostanie pokryty z ubezpieczenia. Gdzieś po 2 h czekania i informacji, że dziś już nic nie da się załatwić, decyzja, zostajemy w tym motelu, więc wszyscy możemy się napić piwka ku uciesze Nebiosza. Nasz serbski rozrywkowy kumpel chciał się dowiedzieć wielu rzeczy, między innymi, kto jest szefem tej wyprawy. Jakoś nie mógł uwierzyć, jak Qwaki wskazując na Artixa powiedział, on jest szefem. Była to dla niego niezła zagwostka, bo obstawiał RobBa albo właśnie Qwakiego, a my mieliśmy niezły ubaw. Taki mały gość jest szefem, a dwóch wielkich facetów nie. Piwo Jagodinsko polało się już strumieniami, jak tylko rozpakowaliśmy się w pokojach. W sumie były czyste i schludne. Motel, co prawda przypominał jakiś relikt minionej epoki, do tego cała obsługa motelu sprawiała wrażenie, że bez alkoholu to ciężko się pracuje. Rozrywkowe nam się miejsce na nocleg trafiło. Skutery zostały zaparkowane przed budką pomocy drogowej parę metrów od motelu i solidnie spięte, mimo zapewnień, że nic się z nimi nie stanie, bo dyżurujący laweciarze będą ich pilnować, bo mają dyżur. Udaliśmy się motelowej knajpki na piwo Jagodinsko ze spokojnym sumieniem, że nigdzie już dziś nie jedziemy. Jagodinsko był to jak najbardziej regionalny produkt, produkowany nie opodal w miejscowości Jagodina. Jagoda po serbsku znaczy truskawka, więc piwo można tłumaczyć jako truskawkowe. Choć smak był zgoła inny i naprawdę całkiem dobry, a może to nasze pragnienie tak też sprawiło, że smakowało nam to lekkie piwko całkiem, całkiem. Razem dyktowaliśmy Oldze naszej „sekretaricy” jak ją nazywał Nebiosz, co ma pisać na forum, po woli wieczorne pisanie wchodziło również w nasz rytuał sprawozdania z tego, co robimy żeby wszyscy mogli poczytać co tam u nas słychać. Siedzieliśmy tak do późna, bo jutro wyjazd miał być nie wcześniej niż o godzinie 10-tej. Więc i tak spokojnie się wyśpimy. Nebiosz kiedy miał już dość w czubie, pożegnał się z nami i wsiadł do swojej lawety kierując się do domu. Naprawdę niezły gość. No cóż czas iść spać, jutro też jest dzień i kolejne przygody, oby continental do T-maxa naprawdę pojawił się z rana, bo jutro przed nami 600 km do Salonik.

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć

Scenariusz Forum Burgmanii Burgmania Travel Club W rolach głównych wystąpili Qwaki i Olga RobB Artix i Gosia Udział wzięli Mario Zibi i Justyna Vic I inni