Baltic Tour – relacja

Pierwotny pomysł był taki, aby objechać dookoła cały Bałtyk. Po co jechać na Nordkapp, to kawał drogi na północ, a potem jeszcze trzeba wrócić. Jednak magia koła podbiegunowego zrobiła swoje. Trasę zaplanowałem tak, żeby pokonywać odcinki po 300-400 km. Chodziło o to, żeby mieć zapas i cieszyć się wyjazdem, a nie tylko pałować od świtu do nocy. 2 czerwca Yamaha X-Max 250 i Honda SW-T 400 ruszyły na północ.

Dzień 1 minął bez sensacji. Dojechaliśmy do agroturystyki nad Saskiem. Trochę wiało, korki w Warszawie jak zwykle. Rano czeka nas jeden z najdłuższych odcinków, 580 km do Rygi.

Dzień 2. Ruszyliśmy w stronę Łotwy. Ograniczenia prędkości na litewskich autostradach obniżyły spalanie Silvera do 3,9 l (potem okazało się, że w Norwegii padł rekord 3,6 l). Autostrada na Litwie to jednopasmówka przedzielona nieustająca ciągłą. Progi zwalniające tez się trafiły. Wszyscy jadą na społecznym tempomacie 80-90. Radość z jazdy rodem z BMW. Za to Łotwa straszy najnowocześniejszymi fotoradarami. Coś w kształcie x-boxa. Nazajutrz mieliśmy wstać skoro świt, żeby zdążyć do Tallina na prom.

Dzień 3. Były emocje. W nocy zegarek w telefonie wrócił do innej strefy czasowej, w związku z czym wstaliśmy godzinę później. Ryzyko spóźnienia na prom do Helsinek – znaczne. Pogoda 9 st. i deszcz. W tych warunkach cisnęliśmy 300 km Via Baltica, ile się dało. I jeszcze fotoradary po drodze. Jednak szczęście sprzyja odważnym. Podjechaliśmy pod MS Finlandia 10 min przed końcem załadunku. Spacer po Helsinkach i na wieczór wylądowaliśmy na campingu za Lahti. Nie pamiętam, jak zasnąłem.

Dzień 4. Odcinek 300 km przez fińskie lasy. Był czas, żeby przyzwyczaić się do lokalnego stylu jazdy, ograniczeń i fotoradarów. Była też chwila na wiosłowanie. Dookoła las, jeziora, las i jeszcze raz las. Wiosna dopiero co tu zagościła na dobre.

Dzień 5. W nocy przeszedł oczekiwany front deszczowy i jazdę zaczęliśmy przy niezłej pogodzie. Im dalej na północ, tym bardziej doganialiśmy ołowiane chmury. Na wys. Oulu zamiast widoku na Zatokę Botnicką zobaczyliśmy gęstą mgłę. Temp. spadła do 5 st, odczuwalna pewnie ok 0. Wychłodzenie odczuwaliśmy aż do wioski św. Mikołaja w Rovaniemi. Sama wioska to średnia atrakcja – jeden wielki skansen z pamiątkami. Natomiast przekroczenie koła polarnego to już coś! Na miejscu spotkaliśmy ekipę na 4 moto z Turcji. O dziwo, im dalej na północ, tym pogoda lepsza i więcej słońca. O 23.30 można popijać piwko i wygrzewać się.

Dzień 6. Z Laponii do Norwegii. Śmiało można powiedzieć, ze to pocztówka do albumu podróżnika. Widoki niesamowite, przyroda dzika, pogoda świetna (25 st. w słońcu), sama przyjemność z jazdy. Może poza incydentem przed granicą z Norwegią, gdzie niemiecki autokar o mało nie zdmuchnął Kukiego z drogi. Spotkaliśmy tez ekipę z Niemiec. Pod wieczór spotkaliśmy dwoje Polaków, których wyprzedzaliśmy po drodze. Hardcorowcy z innej ligi. Jadą na Nordkapp na tandemie z przyczepką, w której wiozą psa. Wyruszyli z Polski w październiku. Trzymamy kciuki, żeby dotarli do celu i wrócili bezpiecznie.

Dzień 7. Nordkapp. Od rana w świetnych nastrojach. Kuki ubolewał nad stratą scyzoryka (został na poprzednim campingu), ale to nieważne. Ruszamy na Nordkapp, a pogoda jest lepsza, niż mogłem sobie wymarzyć, 25 st. w słońcu, 0 wiatru, lampa. Im dalej na północ, tym bardziej widoki zapierają dech w piersiach. Jezioro zalewowe Lakslev powoli zmienia się w dorzecze fiordu. Pojedyncze domki, osady rybackie. Renifery skaczą przez drogę. Drzewa karłowate, w końcu znikają, zostają krzaki i porosty. Coraz więcej śniegu na poboczach. Jedziemy wzdłuż fiordu, niebo odbija się w krystalicznej wodzie. Na horyzoncie ośnieżone szczyty drugiego brzegu.
2 krótsze tunele i w końcu ten słynny, 6 km zjazd na 200 m pod poziom morza, jak do kopalni. Ciemno i zimno, jedziemy pod fiordem. Ostatnie kilometry to już droga jak przez Alpy. Podjazdy, zakręty, śnieżne pustkowia i zamarznięte jeziorka dookoła. Na samym końcu zaspy dopiero co odgarnięte przez pług. I w końcu jest! Dojechaliśmy pod kultowy globus na końcu świata:) Dalej już tylko Arktyka. Wracamy zmęczeni, ale szczęśliwi na nocleg nad fiordem. Słonce nie zachodzi tu wcale, o 1 w nocy jest jasno, jakby było zwykle popołudnie.

Dzień 8. Poranek nad fiordem zimny, 8 st. i wieje. Mgła w górach nie pozostawia złudzeń, będzie trzeba przez nią przejechać. Jeszcze tankowanie przed wyjazdem – na stacji spotykamy 2 motocyklistów, uwaga: z Grecji! Wspinamy się zakrętami na przełęcz, mgła jak mleko, temp 5 st., dookoła śnieg. Na szczęście nie zaczęło zamarzać. Kilkanaście kilometrów męczarni i nagroda: wjechaliśmy na plaskowyż powyżej chmur, świeci słońce a dookoła pustkowie i połacie śnieżne. Sceneria jak z Królowej Śniegu. Zjazd ostrymi zakrętami do miasta Alta i nagle szok. Z 6 st. zrobiło się 16, zielone drzewa i trawniki. To wpływ ciepłego Golfsztromu. Sama Alta nas rozczarowała, szukaliśmy starówki i portu, a wyszło na to, ze centrum miasta to galeria handlowa. Z Alty skręciliśmy prosto na południe. Droga wiodła wzdłuż rwącej rzeki, która później zmieniła się w rozmarzające rozlewiska i szeroką dolinę. Końcowy odcinek, czyli pogranicze Norwegii i Finlandii to zupełne pustkowie, trochę jak preria, tylko z zamarzniętymi jeziorkami. Dojechaliśmy na świetny camping nad rzeką.

Dzień 9. Z Laponii nad Bałtyk. Lasy coraz bardziej zielone, pogoda nadal dopisuje, podpinka powędrowała do kufra. Na pożegnanie z Finlandią renifer, duży, z okazałym porożem. Stanął na szosie. Zatrzymałem się, popatrzyliśmy na siebie, on wrócił do skubania trawy, my pomknęliśmy w stronę Szwecji. Granica kręgu polarnego po szwedzkiej stronie to relikt, zardzewiały globus na słupie. Wjechaliśmy do małego miasteczka na zakupy spożywcze i zdziwienie. Połowa ludności ma ciemny kolor skóry i raczej nie pochodzi ze Szwecji. Camping nad samym morzem, w lesie. Jeszcze zamknięty, ale przenocować można. Po raz czwarty zmieniamy czas w zegarkach.

Dzień 10. Poprzedniego dnia poznaliśmy miłe towarzystwo: Włocha z żoną Szwedką oraz ich przyjaciela Petera. Po kilku minutach rozmowy oraz międzynarodowej wymianie poczęstunków alkoholowych Peter zaprosił nas na kolację oraz, jak to ujął, prawdziwą szwedzką saunę. Byliśmy trochę zaskoczeni, ale nie wypadało odmówić. Zmodyfikowaliśmy plan podróży i zostaliśmy na północy jeden dzień dłużej. O 17 pojawiliśmy się u Petera na podjeździe. Na początek kolacja, makaron z mięsem łosia. 1,5 kg dziczyzny prosto od myśliwego. Potem przyszła kolej na saunę, oczywiście domowej roboty, opalaną drewnem. Cykl składa się z butelki wódki smakowej, śledzia z chrupkim pieczywem i cebulą, oraz piwa do sauny, gdyby zaschło w ustach. Następnie kąpiel w saunie temp 50 st. Cykl powtarza się 2 razy, przy czym spożywać można także w międzyczasie. Nadużyliśmy gościnności Petera i przenocowaliśmy w domku saunowym.

Dzień 11. Zgodnie z prognozą pogoda zaczęła się psuć. Wstaliśmy przed 6 rano, żeby zjeść śniadanie, na które Peter również nas zaprosił. Wyjechaliśmy po 7. Niedługo potem zaczęło padać i z małymi przerwami padało cały dzień. Temp 12 st. W tych warunkach przejechaliśmy prawie 500 km. Zmęczeni i mokrzy dotarliśmy na camping polecany przez Petera. Niestety okazało się, ze recepcja zamknięta. Kawałek dalej znaleźliśmy inny, wyglądał na zamknięty od dawna, okazał się czynny i całkiem przyzwoity. Mamy domek, ciepło i sucho.

Dzień 12. Rano front deszczowy ustąpił i przywitało nas słońce oraz piękne wybrzeże. Ten odcinek to tzw. wysoki brzeg, wpisany na listę UNESCO. Trochę jak górskie jeziora, tyle że to wody Bałtyku. Słynny most Hoga Kusten obejrzeliśmy stojąc w korku, spowodowanym zwężeniem drogi. Monotonię jazdy drogą ekspresową urozmaiciła nam wizyta w sklepie, a w zasadzie supermarkecie alkoholowym. Szwedzi zaopatrują się tam, jak w hurtowni. Zdążyliśmy jeszcze przespacerować się po Uppsali. Pod wieczór dotarliśmy na średniej jakości camping pod Sztokholmem.

Dzień 13. Sztokholm. Na początek problem z zostawieniem bagażu. Na skuterze trochę ryzykownie, przechować nikt nie chce z powodu zagrożenia terrorystycznego. Skorzystaliśmy ze skrytek na dworcu. W 4 godziny obeszliśmy główne atrakcje w centrum. Miasto niewątpliwie urzekające, natomiast nie mogliśmy się do końca odnaleźć po powrocie z dziczy. Na koniec przykra niespodzianka od służb parkingowych. Okazuje się, ze za jednoślady tez trzeba płacić.

Dzień 14. Kolejny przelot na południe, tym razem droga zdecydowanie ciekawsza. Tu już widać lato. Dojechaliśmy do Kalmaru i dalej, na wyspę Oland. Krajobraz w głębi wyspy z innej bajki, pustkowie przypominające step i tylko nad brzegami oazy zieleni. Camping na odludziu przy samej plaży.

Dzień 15. Na Olandii padało cały dzień. Mimo to udało nam się objechać pół wyspy. Widoki zupełnie nieoczekiwane. Południowy kraniec wyspy to rezerwat przyrody, który wygląda jak preria. Niestety najwyższa w Szwecji latarnia morska „Wysoki Jan” była zamknięta. Resztę dnia spędziliśmy na suszeniu ubrań i oczekiwaniu na zmianę pogody.

Dzień 16. W nocy przestało padać, rano przez morską mgłę zaczęło przebijać się słońce. Ruszyliśmy w stronę Karlskrony, po drodze jeszcze raz nas zmoczyło. Największą atrakcją w Karlskronie było muzeum marynarki wojennej. Prawdziwy okręt podwodny do zwiedzania wewnątrz budynku, podwodny tunel, 2 okręty i żaglowiec na zewnątrz. I to wszystko bezpłatnie. O 19 podjechaliśmy pod terminal promowy. Ustawiono nas na początku kolejki i na prom wjechaliśmy jako pierwsi, razem z inną grupką motocyklistów z Polski. Z niedowierzaniem słuchali o wyprawie na Nordkapp. Usiedliśmy przy piwie w promieniach zachodzącego słońca – świetne pożegnanie Skandynawii. Wyprawa dobiega końca, satysfakcja i radocha – udało się!

Dzień 17. O 7.30 dobijamy do Gdyni. Pogoda świetna, a my cieszymy się z powrotu do Polski. Po zjedzeniu wypasionego śniadania w sąsiedztwie ORP Błyskawica ruszamy do Warszawy. Droga dobrze znana z wyjazdów na zloty w Lęborku – Grudziądz, Golub-Dobrzyń. Paliwko śmiesznie tanie:) Nie było szoku związanego z powrotem na polskie drogi. Wręcz przeciwnie, w końcu można było jechać dynamicznie. Szwedzkie limity prędkości zmęczyły nas pod koniec. O 14.30 przybijamy piątkę na wjeździe do Warszawy. Po 2 tygodniach w trasie – koniec wyprawy. Bez awarii, bez kontuzji, bez problemów zdrowotnych, bez złych przygód (jeśli nie liczyć parkowania w Sztokholmie). Przelot w sumie: 6 tys. km. Yeah:)

Podsumowanie.
Trasa, w przybliżeniu: https://goo.gl/maps/3k2vwknVE4E2
Przelot: 6 tys km.
Dni w trasie: 16.
Ile wydałem, w przybliżeniu:
-paliwo ok 1200 zł (Silver spalał mniej, niż zakładałem)
-noclegi w sumie ok 600 zł (1 nocleg w hotelu w Rydze, 1 nocleg w domku na campingu, reszta pod namiotem na campingach)
-promy ok. 650 zł (150 zł prom Tallin-Helsinki, 500 zł prom Karlskrona-Gdynia)
-ubezpieczenie ok 200 zł
-żywność liofilizowana ok 300 zł
-inne wydatki po drodze (zakupy, jedzenie, wstępy) ok 600 zł – nie liczę zakupu alkoholu na promie;)
W sumie ok 3600 zł. Z drobnymi zakupami przed wyjazdem pewnie ciut więcej, ale nie sądzę, że przekroczyłem 4000 zł.

Kilka faktów i mitów.
Żeby jechać na Nordkapp, trzeba mieć pancernego GS-a z kuframi.
Udowodniliśmy, że nie trzeba. Skuterem też można.

Pogoda.
Bez lekkiego farta nie byłoby tak miło. Przez cały nasz pobyt na północy mieliśmy pogodę wymarzoną. Napotkani rowerzyści opowiadali nam, że czekali po 1-2 tygodnie, żeby zaatakować sam przylądek. My wjechaliśmy w pełnym słońcu.

Skandynawia jest droga.
Owszem – jest, a najdroższa Norwegia. I to chyba nie jest żadne odkrycie. Natomiast najtańszy camping zaliczyliśmy właśnie w Norwegii: 5 EUR od osoby. Cena benzyny 8 zł / litr wyrównała tę różnicę:)

Ktoś mi powiedział, że w Norwegii szlifują asfalt.
Zgadza się, w Finlandii i Szwecji również. Natomiast owo szlifowanie sprowadza się do niwelowania kolein. Często zdarzają się też podłużne łaty. Jednak w porównaniu z polskimi frezami nie jest to żadne utrudnienie, nie przeszkadza w jeździe.

W Skandynawii wszyscy skrupulatnie przestrzegają ograniczeń prędkości.
Nie do końca… Tubylcy znają tolerancję fotoradarów i jadą ok. 10 km/h szybciej (co byłoby nie do pomyślenia np. w Szwajcarii). Zdarzało się, że w miejscach, gdzie było 100, wyprzedzały nas samochody z prędkością 120 i więcej. My nie ryzykowaliśmy. Ciekawostką w Szwecji jest też to, że nie ma ograniczeń dla ciężarówek. TIR-y cisną, ile fabryka dała, aby jechać z maks. dozwoloną prędkością. Więc przy wyprzedzaniu czasami bywa ciekawie.
W Laponii trzeba uważać na renifery.
Tak, trzeba. Najczęściej stoją przewidywalnie z boku drogi, ale zdarza się, że wchodzą na asfalt, a później uciekają w popłochu. Łosia nie widzieliśmy ani razu.

Na północy nie ma stacji benzynowych i jest problem z tankowaniem.
Nieprawda. Stacje są, tylko rzadziej, bo i miejscowości są od siebie bardziej oddalone. Najczęściej są to stacje samoobsługowe 24h z terminalem do kart płatniczych. Stacje z obsługą w kasie są w mniejszości (poza dużymi miastami). Jeśli zaplanuje się trasę wcześniej, to z tankowaniem nie powinno być żadnego problemu. Najdłuższy przelot bez tankowania mieliśmy 310 km i paniki nie było.

W Skandynawii wszyscy mówią po angielsku.
Na stacjach, w sklepach, na campingach. Nie było najmniejszego problemu, żeby się dogadać. Zasięg telefonu jest wszędzie (nawet na pustkowiu w Laponii), a bezpłatne wi-fi zdarza się i na stacjach benzynowych.

Białe noce to po prostu późny zachód słońca i półmrok.
Nie! W czerwcu za kręgiem polarnym słońce NIE ZACHODZI wcale. Np. o 2 w nocy świeci nadal ponad drzewami. Mimo to – kłopotów ze spaniem nie mieliśmy.

Czy pojechałbym raz jeszcze? W zasadzie, to już jestem gotowy 😉

Tekst:Żaba