Żywcem na Berlin

Edytor:Artix

Kiedy nasz sztandarowy zlot w Żywcu dobiegł końca a w miejscu zlotowiska zrobiło się cicho i pusto na placu boju pozostała jeszcze jedna mała grupa dla której Żywiecki zlot był tak naprawdę początkiem a nie końcem krótkiej ale jakże barwnej wyprawy w drodze na kolejny zlot do Berlina.

Owa grupa składała się z miłośników japońskiej myśli technologicznej: 1 fana Hondy w postaci Mariusza Burgiego, 1 fana Suzuki w postaci xmarcinx i miłośnika Yamahy dr.biga. Stawkę zamykał japoński jeżdżący kufer na 4 kołach z dodatkowym kufrem na dachu, którego jak się okazało pojemność bagażowa również nie była nieograniczona, jako że nie był to motocykl nie warto o nim wspominać szerzej – operatorem bagażnika był Artix.

Pierwszym przystankiem była miejscowość o wdzięcznej nazwie Trenčín Trenčianske Teplice na Słowacji, położona trochę ponad 150 km od Żywca, czyli w odległości, na której nie można się zmęczyć, a po mało męczącej jeździe wygrzać kości w basenie termalnym. Po dotarciu na miejsce, które wyszukał pewien uczynny Zajączek, zrzuceniu gratów do pokoi, udaliśmy się na zasłużony obiad z widokiem na miejsce, gdzie zaraz po pysznym obiedzie, pobiegliśmy sprawdzić czy aby nie da się żyć pod wodą, i jak długo trzeba być zanurzonym aby wyrosły nam skrzele. Niestety skrzele nam nie wyrosły i trzeba było uzupełnić zapasy powietrza a także ubytki płynów w organizmie, do których najlepiej nadaje się wyśmienite słowackie piwo. Jako że nasze miejsce noclegowe posiadało nie tylko parking ale również sympatyczny kącik przeznaczony na biesiady, rozpoczęliśmy biesiadę, która trwała wystarczająco długo.

Mimo, że miejsce oznaczone jest „Biker Friendly” pojechaliśmy w dalszą drogę, wszak naszym celem na ten dzień było Brno a dokładniej Žebětínský Dvůr. Plany mają to do siebie, że nie zawsze da się je w 100% zrealizować, no ale na miejsce dojechaliśmy, a w zasadzie 3 dzielne skutery dopłynęły do portu a jeżdżący bagażnik o mało nie stracił tego dachowego wjeżdżając do podziemnego garażu, ale przecież był jeszcze 10 cm zapas, więc nie ma co dramatyzować. Po opatentowaniu sposobu typu „jak wysuszyć rękawiczki na włączonym telewizorze”, postanowiliśmy z żalem serca nie zwiedzać w strugach deszczu Brna, a nakarmić ciała a potem duszę oddając się grze w kręgle. Tak oto biesiadując, grając i znowu biesiadując, sama pogoda opłakiwała naszą 150 km drogę i brak możliwości poszwendania się po mieście.

Kolejny dzień napawał optymizmem, nasz cel to Praga, nie ta warszawska ale czeska oddalona o 200 km drogi, choć ja bym powiedział, że o 108 mil morskich, bo znowu czasem jechaliśmy a czasem płynęliśmy, no ale Praga przywitała nas na sucho i tak już zostało do końca naszego pobytu w tej pięknej czeskiej stolicy, w której mieliśmy spędzić 2 dni. Tym razem jak i poprzednimi razami, jak i następnymi razami, wesoły Zajączek stanął na wysokości zadania wybierając zacne miejsce do noclegu. W między czasie w naszym hotelu pojawiła się kolejna grupa, która postanowiła z Żywca do Berlina się poszwendać w postaci Wrzonia i Krzytra i jeszcze kolejna grupa Kujawiaków, najliczniejsza ze wszystkich grup.

A Praha no cóż nie będę robił wykładu historycznego nad walorami tego miasta, bo trzeba je samemu dosłownie „schodzić”. I niektórym się to udało bardziej a innym mniej, ale wszyscy biegaliśmy po starówce a nasze pojazdy miały 2 dni wolnego. Najbardziej wytrwałym „zwiedzaczem” okazał się Mariusz odwiedzając miejsca urokliwe do których trzeba się nabiegać żeby je zobaczyć. Masa zdjęć i wspomnień pozostała po naszej wizycie w czeskiej stolicy, o odciskach nie wspominając i kilometrach pokonanych pieszo.

Choć naszej grupie na pewno na długie lata pozostanie w pamięci poszukiwanie jednej knajpki, którą rekomendował Artix a za czorta nie mógł sobie przypomnieć jej nazwy, ba nawet lokalizacji innej niż z grubsza 2 km od celu, jedyne co pamiętał to zlepek sylab przy których miejscowi otwierali oczy ze zdziwienia, że takie miejsce nie istnieje, łatwiej chyba spotkać Yeti na moście Karola niż odszukać w zakamarkach pamięci nazwę i lokalizację owej knajpki, która powinna się nazywać „śvednij śwebu”. Z upartymi ludźmi bywa tak, że jak już sobie postawią cel, to i Yeti na moście Karola spotkają i nie pamiętając prawidłowej nazwy odszukają w netcie knajpkę, która naprawdę nazywa się „U Sedmi švábů” czyli U siedmiu Szwabów. Oświecenie przyszło wraz z rachunkiem i wifi dostępnym w knajpie, gdzie zrezygnowani postanowiliśmy coś zjeść, ale okazało się że ceny są iście skandynawskie i większość poprzestała na piwie. Niektórzy jednak musieli coś zjeść i doznać terapii szokowej po zobaczeniu rachunku, żeby w 5 min od wyjścia usiąść w knajpie, która wydawała się niczym mityczna Atlantyda. I tak oto owa rycerska knajpka przed 2 dni stała się naszą jadłodajnią w przerwie na zwiedzanie wspaniałego miasta

Jak to w życiu bywa 2 dni minęło i czas było wyruszyć do Liberca, zbliżając się w kierunku Berlina. Hluboky Potok, miejsce w którym jeśli chcesz zapłacić kartą musisz w pierwszej kolejności odszukać kozę, energicznie odwrócić ja tyłem do siebie (może się wyrywać) i przeciągnąć kartę przez jej zad. Jeśli nie zadziałało to znaczy że złapałeś kozę bez terminala i musisz powtórzyć operację na innej kozie. Uwaga, nie łapać za rogi to powoduje niestabilność zasięgu wifi mimo dużego pola, które widoczne jest z okna. W przypadku ściągania dużych plików koza musi znajdować się pod łóżkiem. Kiedy już rozpracowaliśmy instrukcję obsługi terminala do kart i moc sygnału wifi, postanowiliśmy udać się do pobliskiego Liberca a dokładnie do Rzymskich Term o nazwie Babylon. Nie wiem na czym ich rzymskość miała polegać bo nazwa kojarzy mi się z Mezopotamią, równie dobrze można by owe miejsce nazwać łaźnią Hammurabiego. Samo miejsce naprawdę ciekawe, choć spodziewaliśmy się wód termalnych i to lekko popsuło zabawę. Babylon obecnie leży w Iraku a tam jest ciepło, więc ciepła woda nie jest potrzebna w basenie, ale zjeżdżalnie były zajefajne i samo otoczenie i pomysł jak najbardziej udany. Tylko podgrzejcie wodę a nie będzie się już do czego przyczepić. Po wodnych harcach i wcześniejszej wyżerce w knajpie pamiętającej slogan Alexandera Dubček’a „socjalizm z ludzką twarzą” choć jedzenie naprawdę wyśmienite a i wystrój może powodować u niektórych sentymenty za minioną epoką. Postanowiliśmy w większości wrócić do naszego Hluboky’ego Potok’a, tylko Mariusz stwierdził że dzisiejsze 110 km plus 40 km na dojazd na basen to zbyt mało, a może zatęsknił za Polska, postanowił odwiedzić kraj „łojcóf” no i dobrze bo przytaszczył oscypki, które zostały zgrillowane i tym samym napełnił puste brzuchy całej grupy, a kiedy zapadł zmrok, raczyliśmy się wyśmienitym czeskim piwem do późna. Jeśli ktoś chce poczuć klimat czeskiej wsi i stać się bohaterem rodem z serialu „Chalupáři” czyli „Pod jednym dachem „ i odśpiewać piosenkę tytułową „Když máš v chalupě orchestrion” to lepszego miejsca nie znajdzie.

No ale czas było wyruszyć w ostatnią podczas tej wyprawy drogę i spotkać się z całą grupą planującą „zlotować” się w Berlinie a w zasadzie w pobliskim Mahlow. Do przejechania pozostało nam jedyne 340 km a po drodze „jako gwóźdź programu” zaplanowaliśmy pobyt w jednym z nielicznych takich miejsc w Polsce gdzie stykają się 3 granice Czeska, Polska i Niemiecka, a na pewno tylko jednym z dwóch takich miejsc gdzie spokojnie bez szarpania się z pogranicznikami możemy jedną noga być w 3 krajach. Gwoli wyjaśnienia w Polsce mamy 6 takich miejsc, ale tu powstaje jeszcze jako atrakcja turystyczna okrągły most, gdzie będzie można sobie obiec trzy kraje w kilka sekund. Naszym celem było o 14 zameldować się na McDonaldzie i razem ze wszystkim ruszyć na zlotowisko. Cel osiągnęliśmy a sam opis jak dojechaliśmy z Hluboky’ego Potok’a no cóż dojechaliśmy i świetnie się na miejscu bawiliśmy ale to już inna historia. Zatem pozwolicie, że nie będę powielał pomysłów Dennisa Hoppera z filmu Easy Rider czy Richarda C. Sarafiana z filmu Znikający punkt. Ot po prostu film drogi nawiązujący do idei niczym nie skrępowanej wolności jednostki.

W wyprawie udział wzięli (alfabetycznie):

Artix
dr.big
Gosia
Mariusz Burgi
Monika vel Zajączek
Weronika vel al Qaeda
xmarcinx

copyright by Burgmania
a z pamięci wydobył i spisał Artix