Grecja 2005 – odcinek 3

Edytor:Redakcja

O godzinie 9 wyjeżdżamy z campingu, w sumie szkoda, było tam naprawdę sympatycznie, ale i jeszcze wiele przed nami i nie da się być za długo w jednym miejscu. Po kilkudziesięciu kilometrach Qwaki narzeka że chyba coś mu się przykleiło do opony. Po prostu jego Black Burger wdepnął w jakąś w coś kołem i tyle. Nic nie widać, zresztą przy większych prędkościach ów dolegliwość ustępuje. Po 170 km czas na tankowanie, bo T-max RobBa bywa czasem przy większych prędkościach żarłoczny. Oglądamy dokładnie oponę Qwakiego i … purchel

wielkości piłeczki ping pongowej. Kolejna opona do wymiany, bo lepiej nie ryzykować dalszej jazdy z taką gumą. Na szczęście to Grecja a nie Serbia i mamy nadzieje że podobnie jak RobB szybko znajdziemy inna, właściwą oponę a nie jakąś zastępczą. Qwaki który po przygodzie RobBa uspokajał się, że w razie jak by co to u niego w „Sokole” leży nowiutka oponka i w razie jak by co wyślą mu DHL. Faktycznie, jak się dowiedzieliśmy taka opcja istnieje, opona może być nawet następnego dnia w dowolnie wybranym przez nas miejscu. Jedyny mankament, że DHL nadaje chyba oponę w Business Class, bo cena za przesyłkę wynosi 2500 zł. Ja rozumiem, że komfort kosztuje, ale w końcu jedzenie i drinki dla opony nie powinny być wliczane w cenę, bo przecież ile taka biedna oponka może zjeść i wypić darmowych drinków podczas lotu. No to czas szukać miejsca gdzie Qwaki będzie mógł kupić od ręki miejscową oponkę. Znajdujemy serwis Suzuki, nie za bardzo on przypomina na podwórku serwis, raczej jakiś miejscowy szrot motocyklowy. Warsztat też nie budzi zaufania, za to zostajemy posadzeni pod winoroślami, obdarowani pyszną zmrożoną kawką i otrzymujemy obietnice, że za 2 godziny będzie nowa opona. Już gdzieś słyszeliśmy podobne deklaracje, wiec mimo że to Grecja podchodzimy do tego sceptycznie, choć w Salonikach naocznie widzieliśmy że oponę można dostać od ręki. Po 2 godzinach faktycznie jest nowa oponka i po zdjęciu starej widzimy w środku gigantyczny purchel od wewnętrznej strony opony który w porównaniu z purchlem na zewnętrznej stronie wydaje się monstrualny. Cena za oponę też typowa, ani mniej ani więcej niż u nas. Humory nam dopisują, choć słono zaczynamy płacić za gorące jak w piecu powietrze i jeszcze gorętsze asfalty. Miejmy nadzieje że to już ostatnia opona. Wszyscy żartują, że teraz kolej na oponę Artixa która w myśl logiki powinna się skończyć we Włoszech, bo w jednym kraju nigdy dwie te same rzeczy się nie zdarzają. Po zmianie opony ruszyliśmy dalej. Tym razem w poszukiwaniu campingu na Riwierze Olimpijskiej. Po krótkim wybrzydzaniu w końcu mamy gdzie spać. Nie był to może szczyt marzeń ale aż tak źle też nie było, no może z wyjątkiem domku RobBa. Jednak w porównaniu do poprzedniego campingu to nie było już tak słodko, zdecydowanie lepszym miejscem na wypoczynek jest półwysep Chalcydycki niż Riwiera Olimpijska. Po szybciutkim rozpakowaniu, postanowiliśmy jeszcze odwiedzić zaprzyjaźniony klub „Bogowie Olimpu” z siedziba na Olimpie i łyknąć trochę ambrozji. Droga na Olimp jest urocza, przepiękne widoki, ciekawa trasa, niestety na sam szczyt nie da się wjechać. Dojechaliśmy do końca asfaltu, potem winkielki, ostre najazdy i zjazdy po drobniutkich kamykach zniechęciły nas do dalszej jazdy. Do celu już nie wiele zabrakło ale i godzina późna się robiła więc czas było wracać na jakieś pyszne żarełko. Obok naszego campingu w knajpie najedliśmy się do syta, no może nie wszyscy, bo próbując potraw jak leci i to losowo, Qwakiemu przypadła jakaś trawa w sosie którą miejscowi zajadali się strasznie. Do tego rachunek jak za uginający się stół był śmiesznie niski, dobre choć to bo camping był zdecydowanie droższy niż poprzedni. Jutro bez gratów planujemy wypad do mnichów, odwiedzić sławetne klasztory „Meteory”.

Dzień 7-dmy ekspedycji

Po wczorajszej biesiadzie z Bogami Olimpu, szacowny, acz leciwy już Dionizos, z którym piliśmy boski nektar winem zwanym, podpowiedział nam, że on sam jak by mógł też opuścił by Olimp, bo jest tu drogo i wcale nie ciekawie i pojechał dalej. Niestety opłacił z góry apartament na Olimpie na 5 tyś lat i żal tracić tyle kasy. My opłaciliśmy jedna noc campingu, więc nic nas już tu nie trzyma. Szybkie pakowanie i nasz plan pozostaje bez zmian. Meteory. Cudowna droga, ostre zawijasy, zjazdy, podjazdy, do tego te widoki, coś pięknego. Wjazd na Olimp którym tak się zachwycaliśmy jakoś został przyćmiony przez obecną drogę. Klasztory w Meteorach, w prowincji Tesalia, to jeden z najbardziej niezwykłych widoków w lądowej części Grecji. To może trochę o samych klasztorach, dla tych którzy nie maja ochoty tego czytać (zacznij po akapicie) Klasztory – wybudowane i wykute na samych wierzchołkach olbrzymich skalnych wież o gładkich ścianach, ozdobionych tylko dziurami, niczym w żółtym serze – zapewniały mnichom spokojne schronienie w czasach, gdy pod koniec XIVw. Imperium Bizantyjskie chyliło się ku upadkowi. Do pierwszych klasztorów docierało się wspinając po działających na wyobraźnię dostawianych drabinach. Później używano kołowrotów, dzięki którym mnisi mogli być wciągani w siatkach – metody tej używano do lat 20-stych naszego stulecia. Lękliwi turyści, na pytanie jak często wymienia się liny, otrzymywali odpowiedź: „Gdy Bogu spodoba się, żeby się zerwała”. W dzisiejszych czasach dostęp do klasztorów zapewniają stopnie wyciosane w kamieniu, a kołowrotów używa się do wciągania żywności, choć strasznie żałuje że nie było opcji żeby nas wciągano. Skały osiągają wysokość do 540 m n.p.m. Z ciekawostek Meteory były scenerią dla jednego z filmów o przygodach Jamesa Bonda pt. „Tylko dla twoich oczu”.

My odwiedziliśmy największy klasztor, najwyżej położony. Cóż, chroniczny brak czasu spowodował, że nie mogliśmy objechać wszystkich, ale niestety mamy tylko 2 tygodnie i masę jeszcze rzeczy do zobaczenia. Choć ten największy klasztor jest naprawdę warty zobaczenia. Temperatura powietrza nieustannie się podnosiła, 46 C plus żar od asfaltu bardziej nas męczył niż same kilometry, do których już się przyzwyczailiśmy i małe odległości powodowały u nas nie dosyt jazdy. Tego dnia jednak odległość była już konkretna – 530 km. Po drodze mijając Termopile szybkie zdjęcie nie zsiadając ze skutera i tniemy dalej autostradą. Właśnie, greckie autostrady a nich szaleni kierowcy autokarów. Ale może od początku. Jedziemy sobie całkiem przyzwoitym tempem oscylującym w granicach 140 km/h, droga jak najbardziej sprzyja rozwijaniu tej prędkości, coś tam wyprzedzaliśmy gdzie nasza prędkość chwilowo się zwiększyła do 150 km/h i nagle coś siedzi nam na ogonie i wali długimi żebyśmy zjechali. Patrzymy po lusterkach, fata morgana czy co ? może za dużo jechaliśmy po słońcu, niestety zjawa nie dość że nie znika to jeszcze podjeżdża bliżej, czas usunąć się na bok bo za chwile zostaniemy zmiecieni przez rozpędzony autokar. Tak dokładnie, autokar wypełniony dzieciakami wali po autostradzie grubo ponad 160km/h. Przyrzekłem sobie, że po powrocie złoże reklamacje w serwisie Suzuki że AN400 jest wolniejszy od autokarów, bo w AN400 skończyły się już możliwości dalszego rozpędzania a autokar jeszcze przyśpieszał. Qwaki jeszcze chwilkę za nim pogonił zobaczyć ile jedzie i też odpuścił. Naprawdę szok, że autokary aż tyle wyciągają. Dalsza trasa przebiegała już bez nerwa, mimo tego patrzyliśmy po lusterkach czy aby znowu nie siedzi nam na ogonie tak dla odmiany jakaś rajdowa wersja traktora, w Grecji wszystko jest możliwe. Wieczorkiem zameldowaliśmy się na campingu położonym pomiędzy Atenami a Koryntem. Dojazd do campingu był możliwy na dwa sposoby, autostrada i kawałek zjazdu, lub wybrzeżem przez serpentyny. Wybraliśmy opcję dla ambitnych, warto było, niestety wieczorna pora trochę popsuła nam koncepcyjne zdjęcia np. zatopionego drobnicowca, leżącego u wybrzeży na lewej burcie, wystającego do połowy z wody. Tym razem mocne postanowienie tu zostajemy na 3 dni. Plany planami, a rzeczywistość jakoś ostatnio ostro weryfikowała nasze plany, choć co do zwiedzania wiele się nie zmieniało. W każdym razie camping jest na tyle sympatyczny, że przypadł nam do gustu, choć pod prysznicami woda była lekko słonawa, pewnie w ramach oszczędności mieszają słodką z morską. Jeszcze wieczorne piwko połączone z konsumpcją i planujemy jutrzejszy dzień. Oj znowu będzie się działo.

Dzień 8-smy ekspedycji

Laba, laba i jeszcze raz laba, ciepłe morze i słoneczko strasznie rozleniwiają. W morzu można przesiedzieć cały dzień, nurkując, wyławiając szkielety jeżowców, ganiając rybki. No raj. Qwaki postanowił udawać materac i wylegiwał się w morzu, RobB szalał z aparatem do podwodnych zdjęć. Skutery stojąc na campingu około 15-stej, nerwowo już przebierały oponkami, gotowe do dalszej jazdy. Postanowiliśmy się jednak ruszyć, tym razem kierunek Korynt. Odwiedzając starożytne miasto Korynt postanowiliśmy pobiegać po ruinkach i poczuć trochę klimatu historii tak ciekawego skądinąd miasta o jak że znanej na cały świat nazwie. Kupiliśmy od córy Koryntu bilety i udaliśmy się na wycieczkę śladami przeszłości. Qwaki postanowił zrobić wywiad ze swoją córa w Koryncie i nie koniecznie miał ochotę biegać po ruinkach. Po nacieszeniu się widokiem starożytnego miasta, pojechaliśmy jeszcze zobaczyć kanał Koryncki. Robi wrażenie, niestety chwilę przed naszym przyjazdem właśnie wypłynął z niego spory statek, a na kolejny nie mieliśmy za bardzo czasu ani ochoty czekać. W przewodniku też wyczytaliśmy, że w okolicy jest miejscowość słynąca z wyrobu wina o bardzo wyszukanym smaku a także jeszcze jakieś ruiny starożytne. Wreszcie, bo od jakiegoś czasu czuliśmy niedosyt związany z zabytkami z okresu świetności państwa Greckiego. Jak widać po ruinach musiało to być naprawdę dawno temu. Córa Koryntu jak na córę przystało przesiadła się do RobBa. Znowu droga wiodła przez góry i obfitowała w liczne zakręty, gdzie Qwaki układał swoja nowiutką oponkę. Po przyjeździe w okolice miejscowości Nemea ów wspomniana ruina okazała się dwoma kolumnami, ale za to obok olbrzymie pola na których rosły słodkie już winogrona, których zresztą nie omieszkaliśmy spróbować, a nawet zabrać ze sobą parę kiści do kolacji. Nasza córa Koryntu znowu postanowiła dosiąść inny skuter w celu dokładnego przetestowania siedzenia, tym razem u Artixa. Nemea, senne miasteczko, do którego chyba mało kto zagląda, nam bardzo się podobało. Jeszcze tylko poszukać sklepu gdzie możemy kupić wino. Mimo że właściwie jest ich masa, to niestety dla nas, większość ze względu na późna już porę była zamknięta. Jednak udało się, sympatyczni Grecy namówili nas na zakup trzech rodzajów wina, które wieczorem mieliśmy skosztować. Powspominali też polskich pracowników, których bardzo chwalili za pracę i poskarżyli się na Albańczyków, obecnie pracujących przy zbiorach winogron. Czas wracać na camping gdzie wspólnymi siłami przygotowaliśmy greckie jedzenie, popijane wyśmienitym winem klasy V.Q.P.R.D, smakoszowi od razu pocieknie ślinka, a tym co koneserami nie są można powiedzieć że dużo lepsze niż najlepszy z jaboli i do tego w cenie 5 euro. Jedzonko wyszło wyśmienite, kalmary, ośmiornice podawane z kasza kus-kus. Paluchy lizać, zwłaszcza że przygotowanie kolacji było wspólnym wyzwaniem dla całej ekipy Burgmania Travel Club. Wieczór, przeciągnął się do nocy, a jutro kolejna wyprawa, tym razem kierunek Ateny, znowu bez bagaży, co bardzo nas cieszy, choć powoli czujemy się dziwnie, że ciągle mieszkamy w tym samym miejscu. Ot urozmaicenie, że mieszkamy na tym campingu już wieki.

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć