Grecja 2005 – odcinek 2

Edytor:Redakcja

Dzień 3-ci ekspedycji

Nastał nowy dzień, co przyniesie, oby nową oponę i koniec problemów techniczno – gumowych. Wstaliśmy dosyć późno. Opony jak nie było tak nie ma. Spokojnie zjedliśmy śniadanie, jakoś nie spiesząc się. Potem powoli zabraliśmy się za pakowanie skuterów. Cały czas nas zapewniano że już za godzinkę będzie nowa opona i tak co godzinę zmieniała się godzina naszego wyjazdu. Koło 12-stej zdaliśmy pokoje i usiedliśmy w knajpie w motelu i … właśnie i tak sobie siedzieliśmy. Pomysłowi Serbowie powiedzieli nam że bez sensu będziemy płacić za cała autostradę od odcinka na który wjechaliśmy jak i tak parkując koło budki z lawetami zjechaliśmy z autostrady i możemy podjechać na bramkę zabrać nowy bilet i już.

Jak powiedzieli tak zrobiliśmy, Qwaki i Artix podjechali pod bramki, dostaliśmy bilecik że wjechaliśmy na autostradę w miejscowości Cupria i powiedzieliśmy że zapomnieliśmy jeszcze coś z motelu i musimy zawrócić. No i już, po chwili znowu byliśmy w motelu i wjechaliśmy przed sam motel jakąś dziura w płocie. Zmyślni ci Serbowie i wydawało by się dbają o naszą kasę. O godzinie 14:30 przyjechała opona, hmm, zwulkanizowana jak tylko się dało, a dało się dosyć marnie, jakiś kawałek gumy doklejony na oponę z dwóch stron. Felga dosyć brutalnie została potraktowana i była mocno porysowana. O wyważeniu można było zapomnieć, ale przecież opona jest twarda a tarczy hamulcowej nie pogięli, a mogli. Cena za usługę zwaliła nas z nóg. W Polsce można by było kupić nową oponę i jeszcze całą noc opijać swój zakup. Do Serbii polecamy zabierać zapas, bo zdecydowanie taniej to wyjdzie. O 15-stej wreszcie wyruszamy, późno trochę, ale lepiej niż wcale, bo motel, mimo że rozrywkowy to trochę za bardzo z nas zdarli kasy. No nie ważne grunt że jedziemy dalej. Po 40 km RobB sprawdza ciśnienie w oponie, trochę mało, dopompowuje i profilaktycznie kupuje jeszcze na stacji spray do naprawy kół. Po kolejnych kilometrach, szok, znowu schodzi powietrze i już po jednej atmosferze na 30 km. Przy tym dystansie, który mamy dziś pokonać to trochę zbyt szybko. Powietrze zostaje spuszczone i spray idzie w ruch. Tym razem działa tak jak powinien, czyli uszczelnia i pompuje koło. Oby dojechać do Salonik, tam już nie będzie problemu z oponą, przynajmniej tak nam się wydaje. Za Niszem kończy się autostrada, na której RobB pozbył się opony i „paru” euro. Dalsza droga to już winkielki, góry, tunele w których kończył się nagle asfalt i kawałek prostej. Opona jak na razie trzyma się dzielnie. Trafiamy znowu na odcinek przebudowy, auta stają a nas gość od chorągiewki puszcza. Hmm jak się potem okazało wpuścił nas w niezłe maliny. Artix prowadził i nagle właśnie jemu wyjechała z naprzeciwka ciężarówka, a miało nic nie być z przeciwka. Wąsko, dwa pojazdy nie zmieściły by się a kierowca ciężarówki jakoś nie wykazywał dobrej woli do zatrzymania się żeby dać czas na wciśnięcie się w jakiś kąt. Obok właśnie świeżo wylany asfalt około 30 cm wyżej niż droga na której odbywał się ruch wahadłowy. Szybka decyzja, ładuje się na świeży asfalt, przednie koło grzęźnie w asfalcie nie dając możliwości ruchu, chwila walki ze skuterem który zaczyna się chwiać, skuter już stoi, ale mocno przechylony, coraz bardziej. AN400 załadowany wakacyjnymi gratami i pasażerem lekki nie jest. Pochyla się coraz bardziej i bardziej, a kierowca ANtka powoli traci siły z wysiłku. Najlepszym jednak rozwiązaniem będzie go położyć powoli na siebie żeby nie było strat. Po chwili skuter leży, pod nim Artix. Nie jest źle, skuter ma 2 rysy we wgłębieniu pod dolnym plastikiem i na najbardziej wystającym punkcie z boku skutera zadrapanie ale bez rysy na lakierze. Dziwny to był upadek, bo siedzenie, but i spodnie Artixa uwalone są w asfalcie, a także torba przekrokowa. Z daleka wyglądało to jak by skuter leżał kołami do góry. Qwaki z RobBem szybko pomogli podnieść Burgera i jedziemy dalej. Cholerny pech i kretyński gość, który wpuścił nas w sam środek ruchu wahadłowego. Co zrobić taki lajf, grunt że bez strat. Na stacji benzynowej przy pomocy benzyny cały asfalt schodzi bez problemów. Zatankowani lecimy dalej. Po chwili granica i jesteśmy już w Bułgarii. Droga, kurcze, może i kiedyś to była droga, obecnie wygląda jak by ktoś specjalnie narobił dziury i połatał je w artystycznym stylu. Na chwile podczepili się pod nas motocykliści z Włoch, nasze tempo im chyba odpowiadało, choć już nie wyprzedzali na winklach tak jak my. Zapewne myśleli o nas jak o szaleńcach kiedy na ostrym łuku dwa skutery nie widząc co się dzieje za winklem bez stresu wyprzedzały ciężarówki. No nie do końca tak było że nie wiedzieliśmy co się dzieje. Nasze „oczy” były 100 metrów przed nami i za pomocą PMR podawały „uszom” że droga jest wolna. Tak dojechaliśmy do Sofii, gdzie rozstaliśmy się z Włochami. Czas całkiem niezły, mimo że wytrzęsło nas na Bułgarskich drogach i późno wyjechaliśmy z cholernej Serbii, jak że pechowej dla nas o godzinie 19-stej byliśmy już w stolicy Bułgarii. Nagle, RobB znowu podaje komunikat, opona właśnie z takim trudem łatana i spray’owana postanowiła znowu zostać flakiem. No ale w końcu to stolica, może więc jednak uda się coś załatwić, tym bardziej że godzina 19-sta, no prawie bo miejscowego czasu jest już 20-sta. RobB w akcie rozpaczy postanawia się rzucić pod koła pędzącego motocykla. No może nie do końca, pytamy się po prostu o wulkanizacje, lub serwis z oponami do motocykli. Raczej to 2-gie by nas interesowało. Koleś postanawia pojeździć i popytać się co da się załatwić. O dziwo wraca po chwili i mówi że wszystkie sklepy oponiarskie są już zamknięte. Co zrobić, pada pomysł, a może opona samochodowa. No to ściągamy po raz kolejny koło i za przewodnika mamy bułgarskiego motocyklistę z plecakiem. Qwaki i Artix pakują się na Black Burgera. Artix trzyma na kolanach koło T-maxa, a dziewczyny Olga i Gosia zostają z RobBem nad T-maxem z jednym kołem i AN400 na szczęście z kompletnym ogumieniem. No i zaczyna się rajd po ulicach Sofii. Nasz bułgarski przewodnik najwidoczniej starał się przetestować umiejętności Qwakiego w jeździe miejskiej. Kierunkowskazy są tam chyba tylko po to że producent motocykli już je tam wstawił ale chyba nikt nie ma pojęcia do czego służą ów pomarańczowe światełka. Z pod każdych świateł ostry zryw i próba sprzętów, powermode załatwia jednak sprawę i a slalom miedzy autami z prędkością 120 km/h po miejskich ulicach jest naprawdę ekscytującym przeżyciem, zwłaszcza jak na kolanach ma się kompletne koło od T-maxa wraz z tarcza hamulcową i jedyną rzeczą której Artix może się trzymać to właśnie ów koło. Jeszcze ostra nawijka, oczywiście bez kierunków i to w ostatniej chwili i jesteśmy w wulkanizacji. Gość w wulkanizacji patrzy na oponę i mówi jedno „złom” z tej opony już nic nie będzie. Negocjacje trwają, a może mają oponę samochodową, po chwili zastanowienia dają nam jakąś oponę, ale już na oko widać, że nie wejdzie bo jest za wysoka. Poszperali jeszcze raz i „bingo”. Opona dojazdowa od jakiegoś amerykańskiego auta, grunt że jest okrągła. Jeszcze tylko przełożenie jej na felgę T-maxa i znowu płacimy, tym razem mniej niż u Serbów. Wracamy do RobBa z dobrą wiadomością i prawie nową oponą. W między czasie jak my walczyliśmy w ruchu ulicznym i serwisem oponiarskim, do RobBa, Gosi i Olgi podjechał kolejny motocyklista widząc T-maxa pozbawionego tylniego koła. Zapytał się czy może coś pomóc, może są głodni. Po podziękowaniu za szczere chęci i zapewnieniu że już załatwiamy oponę Sofijski motocyklista odjechał. Co jakiś czas inni zatrzymywali się i oferowali swoją pomoc. Wniosek, jeśli jesteś w trasie i coś ma ci się zepsuć niech to się stanie w Sofii a nie zginiesz, zawsze ktoś pomoże. Po dłuższej chwili ten sam motocyklista, który tak się dopytywał czy może nam pomóc, przyszedł z siatami z piwem i chipsami. Normalnie szok, w życiu nie spodziewaliśmy się takiego przyjacielskiego gestu i to właśnie w Bułgarii, której tak wcześniej się obawialiśmy. Dostaliśmy też cenne wskazówki o podróżowaniu nocą po Bułgarskich drogach, gdzie możemy się zatrzymywać a gdzie absolutnie nie stawać. Koło zamontowane, podziękowania dla naszego Bułgarskiego przyjaciela i wymiana maili. Lecimy dalej, jest godzina 21 naszego czasu i 22 miejscowego. Sofia by Night zaliczona, no przynajmniej przez Qwakiego i Artixa, a także piknik na chodniku przez RobBa, Olge i Gosie. Zostawiamy za sobą to przyjazne miasto, nagle, czerwona lampka i policjant zatrzymuje Artixa. No to pewnie będzie mandat, bo jechaliśmy trochę szybciej niż powinniśmy, a tu tylko pytanie „skąd jesteś” z Polski „dokąd jedziesz” do Grecji, „a to OK w dobrą stronę jedziecie, jechać dalej” uff udało się bez mandatu, po prostu chciał pogadać. Lecimy dalej i po 40 km znowu, stop, i cała sytuacja się powtarza. Miało to swoją tylko jedną zaletę, jedziemy na pewno dobrą drogą i nie zabłądziliśmy, w czym utwierdził nas już kolejny policjant. Nocne winkielki po górach, po nowej zmodernizowanej drodze, do tego te zapachy, których nie da się opisać ani pokazać. Bułgaria będzie się nam teraz właśnie kojarzyć z sympatycznymi ludźmi i właśnie rześkim powietrzem o intensywnym zapachu sosny. O godzinie 1 w nocy meldujemy się na granicy Bułgarsko – Greckiej. Kolejka na granicy na 2 godziny. Podjeżdżamy na początek kolejki 15 minutek i za obietnice wysłania braincapa dla jednego z pograniczników lecimy dalej. Te 15 minut to głównie było przekomarzanie się z Bułgarami typu a skąd jedziecie a dokąd, o z Polski do Grecji w jeden dzień, motocykle po północy nie mogą wjechać na terytorium Grecji i tym podobne śmieszne i dziwne rzeczy. Nasz plan na dzień dzisiejszy prawie wykonany, mieliśmy być w Grecji w poniedziałek i jesteśmy. Mimo tylu trudności po drodze. Do Salonik mamy już chwilkę, około 100 km. O godzinie 3 wjeżdżamy i zaczynamy szukać campingu. Błądzenie i jeszcze raz błądzenie. Jesteśmy już zmęczeni, RobB nawet przejeżdża na czerwony świetle, na szczęście ulice są puste a nam dopisują wyśmienite humory. Po 2 h krążenia znajdujemy nasz camping, tyle że jest jeden problem, nie jest czynny. O 5 rano postanawiamy już nigdzie nie jeździć, rozkładamy karimaty na plaży i idziemy spać. To był naprawdę długi dzień, a spanie na plaży też ma swoje uroki. Po woli wstaje słońce a my właśnie kładziemy się spać. Ten dzień trwał dla nas 21 godzin i był najdłuższy podczas naszej wyprawy do tego z masą przygód.

Dzień 4-ty ekspedycji

Wstaliśmy, a raczej obudziło nas słońce o 8 rano czasu polskiego lub 9 rano czasu greckiego, od tej pory przechodzimy już na czas grecki, choć ciągle umawiając się na konkretną godzinę sami mamy problem, na która się umówiliśmy. Trzy godziny snu musi nam wystarczyć, poranna kąpiel w morzu a potem pod prysznicem na plaży. Plaża kategorii „S” i do tego darmowa. Pakujemy karimaty i lecimy do Salonik w poszukiwaniu normalnej opony do T-maxa bo ta samochodowa powiedzmy średnio się sprawdza w skuterze. Jadąc w kierunku centrum zatrzymujemy się przy dużym serwisie wulkanizacyjnym, gdzie sympatyczny Grek dokładnie nam tłumaczy gdzie bez problemów dostaniemy każdą oponę, jakiej tylko szukamy do jednośladów. Podaje nam też do siebie telefon gdybyśmy mimo całkiem dokładnego opisania trasy zabłądzili i mieli problemy ze znalezieniem serwisu oponiarskiego. Dostajemy też informacje gdzie znajdziemy jakiś miły camping i że Pascal – przewodnik dzięki któremu błądziliśmy wczorajszej nocy w poszukiwaniu campingu – jest na tyle nie dokładny że zapomniał wspomnieć, że camping przy którym na plaży wczoraj legliśmy jest nie czynny od 4 lat. Wyruszyliśmy, więc zgodnie ze wskazówkami na POM, przy okazji zwiedzają sobie miasto. Kiedy znajdujemy ulice na której jest więcej salonów motocyklowych niż w całej Polsce razem wziętych i oczywiście pomyliśmy liczbę świateł na której musieliśmy skręcić. Z innego źródła dowiadujemy się gdzie jest ów upragniony serwis oponiarski. Qwaki zachwycony widząc że przed każdym prawie salonem stoją pudła ze świeżo dostarczonymi sprzętami, a w salonie i przed nim stoi i tak już całkiem pokaźna liczba jednośladów. Wchodzimy do serwisu oponiarskiego, RobB prosi o oponę do T-maxa i dostaje ją w tym samym momencie zdjętą z pułki. Wyważenie i montaż no i T-max znowu ma oponę taką, jaką powinien mieć. Cena porównywalna do cen w kraju. Ech fajnie by było gdyby u nas w Polsce było choć jedno takie miejsce, gdzie dostaniemy oponę od ręki i to nie zleżałą, bo sprawdzamy, według numerów mówiących o dacie produkcji opona powinna być jeszcze ciepła. No to czas na zwiedzanie Salonik i jakieś pożywienie. Skutery parkujemy w centrum i już na pieszo udajemy się porobić parę zdjęć. Nasze rzeczy nieśmiało zostawiamy na skuterach, kaski, kurtki. Kto by tam jednak chciał jeździć w kurtce przy tej temperaturze. Ufamy że jednak Grecy to porządni ludzie i nic nie zginie i tak też było. Liczba jednośladów poraża wielkością. Po nacieszeniu zarówno ciała jak i ducha jedziemy szukać campingu. Z polecenia wyżej wspomnianego Greka udajemy się na „fucka” no może inaczej, na środkowy palec półwyspu chalcydyckiego o nazwie Sithonia. Znajdujemy przepiękny camping 80 km za Salonikami, RobB ma „wypasiony” pokój, my „wypasione” miejsce pod namioty. Piaszczysta plaża, sklepik czynny do 23 godziny, basen, sympatyczna okolica i 45 C. Kurcze, czego można chcieć więcej od miejsca gdzie mamy wypocząć. Tego dnia po jednym piwie szybko poszliśmy spać. Ciężko powiedzieć że poprzedniej nocy się wyspaliśmy na tej plaży. Grunt że T-max ma nową oponę, a my super miejsce na odpoczynek. Musimy się wreszcie wyspać, a jutro też jest dzień i czekają nas nowe przygody w słonecznej Grecji.

Dzień 5-ty ekspedycji

Wreszcie wyspani i pełni nowych sił, już zapomnieliśmy, że kiedykolwiek byliśmy zmęczeni. Jakie zmęczenie, to musiało być dawno temu. Do tego po śniadanku udaliśmy się na plaże potaplać się w ciepłym morzu, ponurkować, wygrzać się w promieniach Greckiego słońca. Dla tych co lubią nurkować to świetne miejsce z ciekawą fauną i florą morska. Artix wyławia pancerze jeżowców i muszelki, RobB szaleje z podwodnym aparatem, a Qwaki udaje materac leżąc w morzu. Morze jest na tyle ciepłe że po 2 godzinach taplania się w morzu nawet nie chce się wychodzić. Potem przenosimy się na basen, 20 metrów od morza, też jest sympatycznie, leżaczki, greckie piwko i słońce. Spotykamy tam Polaków, którzy odbywają praktyki w pobliskim hotelu i właśnie maja czas wolny. RobB który jest z tego znany, że lubi się uczyć miejscowych języków powoli zagłębia tajniki języka greckiego Sympatycznie upływa nam dzień na lenistwie. Właśnie, a może dość leniuchowania, na pewno skutery już się stęskniły za nami. Postanawiamy pojechać sobie do odległego o 30 km miasteczka na jakiś obiadek. Po około 10 kilometrach grecka policja kieruje nas na objazd, bo droga którą mieliśmy jest zamknięta. Nawet się cieszymy bo dzięki temu poznamy kolejne miejscowości które nie były w naszym planie. Przepiękna górska droga, ostre podjazdy i zjazdy, winkielki, wspaniała pogoda, piękne widoki. Mogli byśmy tak jechać i jechać mijając po drodze malutkie miasteczka. Niestety nasz objazd po 80 km dobiegł końca, jeszcze chwila i jesteśmy już w miejscu docelowym. Małe nadmorskie miasteczko z portem, pełne sklepików i knajpek. Udajemy się na pyszne greckie lody i mały rekonesans po miasteczku dodatkowo wypatrując jakiegoś sympatycznego miejsca gdzie moglibyśmy zjeść świeżutkie dopiero, co złowione owoce morza. Przekonuje nas do siebie szef jednej z knajpek, który słysząc że mówimy po polsku, chwali się że był w Sopocie i Gdańsku. Do tego jego żona chyba Rosjanka, w każdym razie świetnie mówi po rosyjsku. Pyszne i wyborne to były strawy, po obfitym posiłku postanawiamy zobaczyć jeszcze ekskluzywne pobliskie miasto z masą kasyn, niestety podjeżdżając pod bramę miasta, dosłownie bramę, bo miasto otoczone jest siatką z drutem kolczastym odchodzi nam ochota na zobaczenie, co kryje się po drugiej stronie płotu. Zresztą i tak jest już późno i czas wracać, liczymy jednak że po ciemku nie będziemy musieli wracać ponownie objazdem, bo ile jazda w dzień dostarczała tam wielu wrażeń to nocą była by trochę męcząca. Objazd jednak był, ale udało nas się jakoś przejechać, naciągając trochę prawdę że jedziemy to miejscowości położonej nie opodal, a dalej się coś wymyśli. No wreszcie dojechaliśmy do miejsca gdzie policja już nie puszczała dalej. Artix dowiedział się że jak poczekamy jeszcze 10 minut to puszczą nas objazdem ale zdecydowanie krótszym niż przez góry. W każdym razie udało się przejechać, jeszcze jedno małe zabłądzenie bo z tego rozpędu przejechaliśmy zjazd na camping i polecieliśmy jakieś 10 km dalej. Ech jazda bez kasku jest taka przyjemna, że nie robi nam różnicy parę kilometrów w tą czy w tą, choć w oddali słychać było jakieś grzmienie, czyż by burza ? RobBa nie udało nam się namówić na jazdę bez kasków, ale dobrze że w grupie jest ktoś kto ma odrobinę rozumu i rozwagi. Przy okazji zatankowaliśmy żeby już jutro rano nie tracić czasu i wróciliśmy na camping, gdzie na tarasie RobBa mogliśmy napić się dobrego greckiego piwka w większych ilościach i zjeść przepyszne greckie brzoskwinie których smak do dziś za nami chodzi. No i nagle lunęło, jak by ktoś odkręcił szlauch z wodą a po 5 minutach przestało. Po chwili nie było już śladu po deszczu. To był zresztą jedyny „deszczowy” dzień w Grecji. Czas spać, jutro wyruszamy dalej na południe.

Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć
Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć Kliknij żeby powiększyć